Wtorek był kolejnym dniem ogromnych perturbacji na rynku ropy i gazu. Rano na europejskiej platformie TTF cena błękitnego paliwa w transakcjach z dostawą na kwiecień sięgała nawet 295 euro za 1 MWh (megawatogodzina). Wprawdzie potem spadała, ale ciągle przekraczała 200 euro. Kontrakty terminowe na kolejne miesiące były równie drogie. W odpowiedzi na tę sytuację reagowali handlujący na TGE. Na polskiej giełdzie za 1 MWh gazu w transakcjach spotowych płacono 1017,51 zł. To druga pod względem wysokości cena błękitnego paliwa w historii TGE. Rekord padł dzień wcześniej i wyniósł 1350,14 zł.
Sytuacja na polskim rynku uderza przede wszystkim w odbiorców będących firmami, bo wielu z nich płaci za gaz według stawek obliczanych na podstawie giełdowych notowań. W krótkim terminie spać spokojnie mogą za to gospodarstwa domowe oraz szeroko rozumiane podmioty użyteczności publicznej – dla nich cały ten rok obowiązuje stała taryfa. Inna sprawa, że w kolejnych latach taryfa ma uwzględniać koszty zakupu gazu nie uwzględnione dotychczas przez dostawców.
Nerwowo było również na rynku ropy. Kurs gatunku Brent rósł we wtorek po południu do ponad 130 USD za baryłkę. Była to konsekwencja rozważań, rozmów i planów dotyczących wdrożenia embarga na eksport tego surowca z Rosji. Ostatecznie decyzję o wprowadzeniu zakazu importu ropy z Rosji podjęły Stany Zjednoczone. Wcześniej w ciągu dnia podobną decyzję ogłosiła Wielka Brytania. Przeciwni embargu byli Niemcy, co wynika jednak z większego uzależnienia od rosyjskiego surowca.
W efekcie coraz powszechniejsze są opinie, że kurs ropy może w tym roku wzrosnąć nawet do 200 USD. Analitycy Goldman Sachs uważają, że jeśli kraje Zachodu mają uniknąć dalszego wzrostu cen ropy, to USA muszą uwolnić strategiczne rezerwy tego surowca, a kraje OPEC mocno zwiększyć wydobycie. Konieczne może też być zniesienie sankcji na Iran i Wenezuelę.