Londyn jest uważany za europejską stolicę start-upów, ale znawcy tematu – w tym redaktorzy prestiżowego tygodnika The Economist – uważają, że na jeszcze większą uwagę zasługuje Cambridge. Oddalone od Londynu o niespełna godzinę jazdy pociągiem, miasteczko akademickie jest jak eksperymentalne laboratorium, w którym celowo ograniczono przeszkody, żeby obserwować zderzenia naładowanych energią cząsteczek. Cząsteczkami są studenci, doktoranci, wykładowcy i przedsiębiorcy, którzy wpadają na siebie w akademikach, bibliotekach, na wykładach i w pubach. Temperaturę dyskusji podsycają dziesiątki spotkań – wykładów noblistów, kolacji naukowych i prezentacji biznesowych. Cambridge specjalizuje się też w eliminowaniu zbędnych tarć i oporów. Ceny są zdecydowanie niższe niż w Londynie, po mieście studenci jeżdżą na rowerach, a na sesjach networkingowych mają mnóstwo okazji do kontaktów. Uczestników jest tylu, że wprowadzono nawet specjalny system kolorowych naklejek, żeby osoby, które mogą być dla siebie użyteczne, mogły się łatwiej rozpoznać. Dzięki temu z daleka wiadomo, kto jest inwestorem, kto szuka pieniędzy, a kto chce znaleźć osoby do swojego teamu. – Prawie zawsze, kiedy wpadam na takie warsztaty czy sesje networkingowe, ktoś proponuje, żebym dołączyła do jego zespołu – mówi Magda Richter, młoda doktorantka z wydziału genetyki i współorganizatorka międzynarodowej konferencji naukowej Science Polish Perspectives.