Śmierć, miłość i beczka prochu
Dobry to czy zły rok dla kina? Jak zawsze zależy od tego, gdzie ucho przyłożyć. Zwłaszcza że najlepsze bywają filmy, które arcydziełami być nie chcą.
Burton: matki, psy i wynalazcy
„Frankenweenie" to w pewnym sensie film, który Tim Burton kręcił całe życie. Bo chyba jeszcze nigdy w półtoragodzinnym obrazie nie zamknął wszystkiego, co dla niego w kinie najważniejsze.
Anderson kontra Anderson
Noszą to samo nazwisko, chociaż nie są spokrewnieni i nigdy się nie poznali. W swoich nowych filmach obaj podróżują w świat sprzed kilkudziesięciu lat, lecz inaczej. W „Kochankach z Księżyca" Wes Anderson patrzy na ten świat z nostalgią: był słodko-gorzki, ale piękny, bo uporządkowany i klarowny. Paul Thomas Anderson w „Mistrzu" sugeruje coś przeciwnego – to po wojnie rzeczywistość stała się chaotyczna, niemożliwa do ogarnięcia. Czyli współczesna.
Życie na grobie
„Pokłosie" to efekt kompromisu: kino potrzebne, ważne, choć chwilami przypominające raczej szlachetną publicystykę. Czy może wzbudzić narodowe katharsis? Pasikowski artysta poświęcił wiele, by jego film trafił pod strzechy. Ale jeśli nawet skończy się tylko na wrzawie oburzonych kalaniem polskości, odniesie sukces.
Skandal śmierci
Uznano go za specjalistę od wszystkich perwersji świata. Dlatego nagrodzona Złotą Palmą w Cannes niemal klasyczna „Miłość” była zaskoczeniem. Czyżby Michael Haneke złagodniał? Pozornie – zrobił przecież film o tym, że nie ma większej perwersji niż choroba i śmierć.