1. „Kochankowie z Księżyca" reż. Wes Anderson
Wes Anderson w arcydzieło nie mierzył i wygrał: zrobił film ostentacyjnie skromny, przypominający bezpretensjonalny żart albo stylową zabawkę. Ale kryje się w niej cały świat, na naszych oczach budowany jakby z klocków przez 12-letniego skauta.
Najpierw patrzymy na niego z góry: to sympatyczny okularnik, który bawi się w dorosłość. Za chwilę otrzeźwienie – a któryż to z dorosłych bohaterów jest tu faktycznie bardziej dojrzały? Bodaj najlepszy film Andersona to właściwie przypowieść o życiu, do którego nigdy nie jesteśmy w stanie dorosnąć, a w którym i tak musimy się poruszać. Życiu bezceremonialnie okrutnym, przed którym nie ma innego ratunku niż idealizm i fantazja. 12-letni Sam ten swój schron buduje instynktownie, z dziewczyną równolatką, z którą się ożeni i przetrwa stado katastrof. Ale takim schronem jest też ten film. Dobrze, że można się w nim na chwilę ogrzać.
2. „Miłość" reż. Michael Haneke
Bohaterowie jak na Hanekego zaskakujący: para mieszczańskich staruszków, która nie dźwiga żadnych życiowych traum, żalów, przemilczeń. Żyją spokojnie, dostatnio, ze sztuką w tle. I żyliby dalej, gdyby nie choroba. To ona przejmuje tu rolę bezceremonialnych „sadystów" z „Funny Games", którzy napadali na niewinnych i prowadzili z nimi perwersyjną grę.
Nie o realizm u Hanekego chodzi, ale o filozoficzną rozprawę ze śmiercią. Tym największym skandalem natury, z którym nie sposób wygrać. Można – pokazuje reżyser – tylko kochać. Co znaczy: cierpieć jeszcze bardziej.
3. „Code Blue" reż. Urszula Antoniak
Dowód na nieprzeciętny talent mieszkającej w Holandii reżyserki, która z imponującą precyzją tworzy coś w rodzaju filozoficzno-erotycznego thrillera i horroru w jednym. Kino transowe i bolesne, ale przede wszystkim fascynująca i odpychająca zarazem przypowieść o głodzie dotyku, zmysłowej bliskości, seksualnym spełnieniu. O śmierci, z którą bohaterka pielęgniarka prowadzi samozwańcze szachy, niczym Pan Bóg. Wreszcie o życiu na marginesie „normalnego" świata, w rozpaczliwym oczekiwaniu na chwilowe choćby spełnienie. Które przyjdzie, to fakt. I upokorzy jeszcze bardziej.