Prezydent Duda ma problem. Za sprawą gestu Joanny Lichockiej politycznego znaczenia nabrała kwestia wielkiej dotacji dla mediów publicznych. Sejm przyjął bowiem to, co Senat odrzucił – ustawę przyznającą TVP i Polskiemu Radiu 1 miliard 950 milionów zł dotacji.
Warto przy tej okazji spojrzeć na cały system mediów publicznych w Polsce. To pierwszy segment ustroju demokratycznego, który został przejęty i sparaliżowany przez rządzącą większość.
Dwa słowa o historii
PiS rozpoczęło demontaż systemu mediów publicznych w 2005 roku, po wygranych wyborach kwestionując obowiązującą wcześniej zasadę, że władztwo dotyczące mediów powinien wykonywać organ niezależny bezpośrednio od politycznej większości. Rozwiązano dziewięcioosobową pluralistyczną KRRiT i powołano pięcioosobową, w której zasiadali wyłącznie przedstawiciele koalicji rządzącej PiS, LPR i Samoobrony.
Dziesięć lat później, w styczniu 2015 roku, PiS zlikwidowało system wyboru władz mediów oparty na rekomendacjach wyższych uczelni i przejrzystych konkursach (połowę stanowisk objęły osoby z tytułem doktora nauk i wyższym, głównie ekonomiści i prawnicy). Kompetencje wyboru władz PiS zabrało KRRiT i przekazało bez żadnych standardów ministrowi skarbu, który mianował nowe władze spółek, bezceremonialnie faksem usuwając poprzednie.
Trybunał Konstytucyjny uznał to za naruszenie prawa. Pół roku później, w czerwcu 2016 roku, kompetencje wyboru władz otrzymało nowe ciało – Rada Mediów Narodowych. Większość RMN stanowią czynni parlamentarzyści PiS. Ustawa gwarantuje im nieusuwalność, daje pełne blankietowe kompetencje w zakresie wyboru władz i nie nakłada na to ciało żadnej odpowiedzialności. Usankcjonowano w ten sposób jawne i trwałe połączenie sfery nadzoru nad publicznymi mediami ze sferą bieżącej polityki. RMN jest instytucją czysto fasadową: istotne decyzje zapadają w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej. Do dziś nie ma żadnych standardów wyboru władz, a PiS nie sili się już nawet na żadne obietnice w tym zakresie.