Prof. Koźmiński: Musk chce być Bogiem. I ma na to pieniądze

O rosnącej biedzie w USA i majątkach miliarderów. O złości francuskich przedmieść i strachu bourgeois. O federalizacji i rozpadzie Europy, o sztucznej inteligencji i Marksie. Rozmowa z prof. Andrzejem K. Koźmińskim o nieracjonalności świata u progu 2025 r.

Publikacja: 01.01.2025 11:29

Prof. Koźmiński: Musk chce być Bogiem. I ma na to pieniądze

Foto: Robert Gardzinski/Fotorzepa

Ten wywiad spisze z nagrania sztuczna inteligencja.

Dobrze…

Oczywiście potem to skontroluję i zredaguję, ale sztuczna inteligencja ułatwi mi najżmudniejszą część pracy.

Do tego właśnie się ona nadaje.

Czyli to tylko narzędzie i nie ma się co bać, że nas zastąpi? Nazwa „sztuczna inteligencja” jest na wyrost?

Jest na wyrost. To maszyna, która chodzi na algorytmach. Niektóre zaczynają same sobie je zmieniać, ale to jest ograniczone. Czyli dopóki AI chodzi na algorytmach, które są zadane z zewnątrz, to w gruncie rzeczy trudno mówić o inteligencji. Ale to tylko kwestia przyszłości, która wiąże się prawdopodobnie z zastosowaniami militarnymi.

Bo na to zawsze znajdą się pieniądze…

…i tam dokonuje się największy postęp, który potem przechodzi do zastosowań cywilnych.

Kiedyś algorytmy zyskają wolną wolę?

Mój przyjaciel Konrad Fiałkowski, jeden z ojców założycieli polskiej informatyki, który przez lata pracował w UNIDO w Wiedniu, prowadził program badawczy „Osobowość automatów” w Rensselaer, jednej z najlepszych politechnik w USA. Przez dwa lata go prowadził, a później Departament Obrony zabrał mu go i utajnił. Konrad Fiałkowski był też znanym autorem science fiction, czyli program odpowiadał jego bardzo odważnemu sposobowi myślenia. Na pewno coś w tym jest, ale jesteśmy jeszcze daleko od takich poważniejszych zastosowań.

Technologia podzieli klasę średnią na dwie części. Jedna to będą ci, którzy będą w stanie w tym technopolis awansować. Im będzie się żyło dużo lepiej. A druga część spadnie do roli prekariatu. Będzie kontynuacja pauperyzacji znacznej części klasy średniej

Na razie jest strach, że AI odbierze pracę białym kołnierzykom.

To samo było przy rozwoju komputerów i przy mechanizacji. Kiedy wprowadzono komputery, wszyscy rozpaczali, co się stanie z maszynistkami, z kontystkami. I nic nadzwyczajnego się nie stało, znalazły nowe miejsca pracy. W Ameryce jest 6 mln kierowców ciężarówek. Czy kiedy powstaną floty samodzielnych samochodów, to owe 6 mln ludzi straci pracę? Nie. Oni się będą musieli nauczyć obsługiwać autonomiczne floty. Jednak praca będzie mniej płatna, ze słabszą pozycją przetargową. Wracając do białych kołnierzyków: ktoś, kto chce jakąś istotną funkcję pełnić, musi inwestować w studia.

Ale czy zwrot z inwestycji w studia nadal będzie wysoki?

Czytałem kiedyś analizę, chyba południowokoreańską, że jeszcze przed końcem XXI wieku każdy zatrudniony będzie musiał mieć jakiś rodzaj wyższych studiów, bo inaczej sobie nie poradzi. Moim zdaniem to prawdopodobne. I nie tyle chodzi o to, żeby się wybić, tylko żeby w ogóle się załapać.

Co z tymi, którzy się nie załapią?

Technologia podzieli klasę średnią na dwie części. Jedna to będą ci, którzy stosunkowo wcześnie się załapią i będą w stanie w tym technopolis awansować. Im się będzie żyło dużo lepiej, będą opływali w przywileje i bogactwo. A druga część spadnie do roli prekariatu. Będzie kontynuacja zjawiska pauperyzacji znacznej części klasy średniej.

W pewnym momencie ten prekariat zacznie wymuszać na elitach, żeby się hojniej z nimi dzieliły. Takie zjawisko miało miejsce np. w ramach welfare state, poczynając od lat 50.

Wzrośnie popyt na Marksa? To jak z robotnikami w XIX wieku: był okres, kiedy zyskiwali ci, którzy znali się na maszynach, mieli przewagę konkurencyjną, wyższe dochody, ale w miarę jak się technologia upowszechniała, ich dochody spadały, aż w którymś momencie docierało do nich, że świat nie jest taki słodki, jak by się wydawało.

Trafił pan w dziesiątkę.

Powstanie nowy rodzaj proletariatu?

W pewnym momencie ten prekariat zacznie wymuszać na elitach, żeby się hojniej z nimi dzieliły. Takie zjawisko miało miejsce np. w ramach welfare state, poczynając od lat 50., a kończąc na 70. To był okres, który francuski ekonomista Jean Fourastié nazwał vingt-cinq glorieuses (25 wspaniałych lat). W pewnym momencie prekariat wymusi na elitach, żeby się bardziej dzieliły. Ale kiedy to się stanie i jak, tego oczywiście nie jestem w stanie powiedzieć.

Czekają nas wstrząsy?

Niezależnie od geopolityki czekają nas czasy niestabilne, całe dziesięciolecia, związane właśnie z przełomem technologicznym.

A nie ma pan wrażenia, że już teraz świat schodzi na psy? Staje się coraz mniej uporządkowany, entropia rośnie.

Mam swoją ulubioną restaurację w Paryżu, na Boulevard Saint-Germain, nazywa się Brasserie Lipp. Zawsze tam przychodzę, gdy jestem w Paryżu. Ich specjalnością jest sola. Kiedy byłem tam ostatnio, starszy kelner mnie poznał i mówi: „Dawno pana u nas nie było”. A ja mu: „Bo ja mieszkam za granicą”. Spojrzał się na mnie i mówi tak: „To ma pan szczęście”. Jeżeli paryski kelner w elitarnej restauracji mówi coś takiego, to znaczy, że rzeczywiście jest się nad czym zastanawiać.

Ale jak to jest, że ta sama Francja, która w mniemaniu owego kelnera schodzi na psy, jest w stanie w pięć lat odbudować katedrę Notre Dame?

Francja to bardzo dziwny kraj. Ma jedną z najlepszych w Europie służb zdrowia. Ma bardzo dobre szkolnictwo, świetną sieć komunikacyjną, bezpieczeństwo energetyczne dzięki energii jądrowej. Ma bardzo niski wiek emerytalny i standard życia, który jest jednym z najwyższych w Europie. I mimo to Francuzi są potwornie niezadowoleni.

Może dlatego, że ten standard nie rośnie?

Po pierwsze dlatego, że nie jest dobrze dystrybuowany. Po drugie dlatego, że we Francji nie dokonała się próba włączenia do społeczeństwa francuskiego ogromnych rzesz imigrantów, a raczej ich potomków. Bo ci wszyscy chłopcy, którzy podpalają samochody na przedmieściach francuskich miast, to nie są żadni imigranci, to obywatele francuscy urodzeni we Francji. Drugie albo trzecie pokolenie.

Czyli rodzice lub dziadkowie byli szczęśliwi, że złapali Pana Boga za nogi...

…a dla tych chłopców to już nie jest żaden Pan Bóg. I to trzeba przyznać, że oni są rzeczywiście dyskryminowani, np. na rynku pracy, w systemie egzekucji prawa, policji, sądach itd. Oni są dyskryminowani i w związku z tym są coraz bardziej wściekli. A francuscy bourgeois coraz bardziej się boją.

Idzie na nową rewolucję francuską?

Francja ma doświadczenie w tym zakresie. Obecny kryzys w polityce francuskiej, kiedy prezydent Emmanuel Macron zupełnie sobie nie radzi (choć to niewątpliwie wybitny mąż stanu, inteligentny facet z pewną wizją dla Europy), pokazuje że Francja nie jest w stanie zapanować nad tymi emocjami. Z jednej strony są emocje tych wściekłych postimigrantów, z drugiej strony strach establishmentu, a z trzeciej różne prądy ideologiczne, zarówno lewicowe, jak i prawicowe: Marine Le Pen, lewica z Jeanem-Lukiem Mélenchonem. Ten kocioł zaczyna skakać, pokrywka odpada, a biedny prezydent nie jest w stanie jej utrzymać.

Ulica o wielu rzeczach decydowała w historii Francji. I nie jest wykluczone, że to się znowu wydarzy

Nie da się problemu rozwiązać z dnia na dzień, włączanie przybyszów do społeczeństwa to są dziesięciolecia...

Francuzi mają przy tym tradycję bardzo dziwnego uczestnictwa w życiu publicznym. Kiedyś jechałem taksówką i trzeba się było zatrzymać, bo oczywiście była jakaś manifestacja. Pytam kierowcę: jaka? A on mówi, że licealiści protestują przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Brzmi idiotycznie, gdybym nie siedział wygodnie w fotelu, to bym z niego spadł. A on uznaje, że to rzecz normalna. Francuzi tak mają, że uwielbiają manifestować. Ulica o wielu rzeczach decydowała w historii Francji. I nie jest wykluczone, że to się znowu wydarzy.

My sobie nie w pełni zdajemy sprawę z tego kolosalnego sukcesu, jakiśmy osiągnęli w ostatnich 30 latach. Przeszliśmy do innego świata, świata społeczeństw i krajów zamożnych

Czy z doświadczeń Francji można jakieś wnioski dla Polski wyciągnąć? Obecny rząd nie sprzyja imigracji.

Mnie się wydaje, że my sobie nie w pełni zdajemy sprawę z tego kolosalnego sukcesu, jakiśmy osiągnęli w ostatnich 30 latach. Przeszliśmy do innego świata, świata społeczeństw i krajów zamożnych.

Mówi pan Polakom, że są zamożni? Nie uwierzą, przecież my ciągle biedni…

Nikt nie uwierzy. Powiedzą, co ten Koźminski, zwariował? Ale ja na szczęście się nie ubiegam o żaden urząd, więc mogę to powiedzieć: Polska stała się krajem średniozamożnym. Z aspiracjami i możliwościami dojścia do zamożności w ciągu kilkunastu lat. Natomiast społeczeństwo mamy roszczeniowe, a politycy w demokracji muszą robić to, co im mówią słupki poparcia. I stąd się wziął np. dziwaczy pomysł ze sprzedażą masła.

Cena masła nie zależy od tego, co się dzieje w Alejach Ujazdowskich.

I to jest właśnie przyczyna, dla której ekonomiści nie mają tu nic do powiedzenia.

Jeszcze 30 lat temu ich słuchano.

Ale w tej chwili nikt nie zwraca na nich uwagi. Kiedy Kołodko został wicepremierem, to powstała rada konsultacyjna przy prezesie Rady Ministrów: ekonomiści, socjologowie. Na jej posiedzenia często przychodzili ministrowie, wiceministrowie, liczące się postacie życia politycznego, ale w miarę upływu czasu politycy się przestali pojawiać. Doszli do wniosku, że po to, żeby zrobić karierę, niepotrzebna jest im wiedza, tylko poparcie.

Na swój sposób byli racjonalni.

Ja nie mam do nikogo pretensji o to, że zachowuje się racjonalnie. W tej chwili rząd jest zapędzony do populistycznego kąta: musi robić to, co się ludziom podoba. Ludziom się podoba, że nie potrzebujemy imigrantów, to mówimy, że nie potrzebujemy. Równocześnie musimy ich sprowadzać, bo brakuje nam siły roboczej, ale to robimy po cichu. I właściwie nie ma innego sposobu, bo w demokracji trzeba słuchać społeczeństwa.

Nawet jeżeli tych fachowców z Moskwy aż tylu nie ma, to sam łoskot mediów społecznościowych powoduje, że ludzie tracą zdrowy rozsądek

Kiedyś społeczeństwo słuchało ekspertów. Jednym wierzyło, innym nie, ale była debata. Co się stało?

Swego czasu społeczeństwo było kształtowane przez mainstreamowe media. Każdy wracał do domu, otwierał telewizor i patrzył, co tam mówią. Pamiętam, w Ameryce zawsze oglądałem CBS Evening News Waltera Cronkite’a. O 18.30 wszystkie ekrany były włączone. Tam nie było żadnych głupot. Były różne poglądy, trochę w prawo, trochę w lewo, ale to wszystko się trzymało w granicach racjonalności. Kiedy pojawiły się serwisy społecznościowe, ludzie porzucili media mainstreamowe. Większość ich nie używa, bo wydają się nudne i męczące. Powiedzmy sobie szczerze: dla przeciętnego człowieka, który ma na ekranie 15 najróżniejszych obrazków, co chwila się coś dzieje, jakiś skandal, jakiś spisek, to właśnie jest zabawne. Ludzie szukają nie wiedzy i informacji, tylko rozrywki. Oferując im rozrywkę, można im wcisnąć prorosyjskiego kandydata na prezydenta [jak w Rumunii – red]. Zwłaszcza jeżeli to robią wysokiej klasy fachowcy z Moskwy. A nawet jeżeli tych fachowców z Moskwy aż tylu nie ma, to sam łoskot mediów społecznościowych powoduje, że ludzie tracą zdrowy rozsądek.

Z naszych badań wynika, że najważniejszym motorem działania ludzi w gospodarce i w polityce są emocje, a nie racjonalność

Co z tym można zrobić?

Wydaje się, że może pomóc dobre wykształcenie. Dobra szkoła i dobre uczelnie. I nas stać na to, możemy to zrobić, ale to potrwa, zanim przyniesie efekt w postaci racjonalnego myślenia licznych grup ludzkich. Na razie niestety musimy się przygotować na narastające fale irracjonalizmu.

W Akademii Leona Koźmińskiego to badacie. Coraz więcej racjonalnych krajów staje się emocjonalnymi.

Krótko mówiąc, z naszych badań wynika, że najważniejszym motorem działania ludzi w gospodarce i w polityce są emocje, a nie racjonalność.

Niemcy są bardzo przywiązani do swojego modelu welfare state. I kiedy widać, że zaczyna zawodzić ten cały system, to pojawiają się najróżniejsze podszepty. Nie chcę nikogo straszyć, ale wśród nich są także podszepty brunatne

A czy np. Niemcy są racjonalne? Są w trudnej sytuacji, straciły model biznesowy…

…który im się wcześniej udał, i teraz mają problem, jak znaleźć nowy. Kiedyś zapytałem znajomego Niemca, wybitnie mądrego człowieka, jaka jest tajemnica niemieckiego sukcesu ekonomicznego? A on mówi bardzo prosto: daj Niemcowi cokolwiek, a on to usprawni, ale musisz mu dać.

Czytaj więcej

Niemcy w kryzysie. Upada ich model polityki i państwa

Czyli nie innowacyjne wynalazki, ale poprawianie?

Tak, innowacja usprawniająca. Niemcy są bardzo przywiązani do swojego modelu welfare state, są przywiązani do pacyfizmu. I kiedy widać, że zaczyna zawodzić ten cały system, to pojawią się najróżniejsze podszepty. Nie chcę nikogo straszyć, ale wśród nich są także podszepty brunatne.

AfD?

To najlepszy dowód, zwłaszcza na wschodzie. To oznacza, że tam także będzie jakiś kocioł. Mamy sytuację, w której dwa najważniejsze państwa Europy, Niemcy i Francja, utraciły stabilność polityczną. Francja jest w znacznie lepszej sytuacji ekonomicznej...

Powiedzmy sobie szczerze: Europa tak podzielona, jak w tej chwili, militarnie nie ma żadnych szans. W pojedynkę nie damy rady z Rosją

...ale politycznej gorszej.

Niemcy odwrotnie. Ale jedni i drudzy są w sytuacji, w której nie mają zdolności pokierowania sprawami w Europie.

Co to oznacza dla Unii Europejskiej?

Unią szarpią dwie bardzo silne tendencje. Jedna to tendencja do federalizacji, którą – to paradoks – silnie wspomaga rosyjska inwazja na Ukrainę. Bo powiedzmy sobie szczerze: Europa tak podzielona, jak w tej chwili, militarnie nie ma żadnych szans. W pojedynkę nie damy rady z Rosją.

Kupą, mości panowie?

Jest też druga tendencja, odwrotna: suwerenność, niezależność, tradycja, nie będzie nam nikt w obcych językach niczego dyktował. Tak jest nie tylko w Polsce, jest wszędzie: we Francji, Włoszech, w Niemczech. Powstaje więc pytanie, która z tych tendencji będzie silniejsza? Jeżeli dojdzie do chwilowego zamrożenia konfliktu z Rosją w Ukrainie, to wówczas tendencja federalistyczna osłabnie w myśl hasła: załatwiliśmy sprawę, jakoś tam z Rosjanami się można dogadać, może za jakiś czas zaczniemy znowu z nimi handlować. Jeżeli natomiast ten konflikt będzie trwał i będzie się zaostrzał, a zwłaszcza się rozszerzał, np. na Mołdawię, Gruzję, na kraje bałtyckie, to wówczas tendencja do federalizacji będzie znacznie silniejsza.

Brzmi to jak powtórka z budowy Szwajcarii, gdzie walczący kiedyś ze sobą górale zjednoczyli się, by się bronić przed Habsburgami.

Trwa to do tej pory, mimo różnic. Wilhelm Tell strzelał z łuku bardzo skutecznie [śmiech – red.]. Tak, myślę, że to może być coś podobnego.

To paradoks, że Putin, który chciał zahamować procesy integracyjne, doprowadził do ich przyspieszenia. Wystraszył neutralnych Szwedów i Finów tak bardzo, że weszli do NATO.

Silny sojusz Polski ze Szwecją, z Finlandią, Norwegią i krajami bałtyckimi to dla nas przyszłość. Jeżeli Amerykanie zdecydują, że oni już tutaj tak mocno nie będą obecni, wtedy coś musi być w zamian. Jeżeli jednak jakoś się to wszystko uspokoi, jest groźba, że wzmocni się tendencja do rozpadu Unii. A jeżeli konflikt się wzmocni, to odwrotnie. To rozumowanie oparte na zwykłej logice.

A co będzie z USA, gdzie za chwilę zmieni się prezydent? Pan dużo czasu spędził w Ameryce.

Około siedmiu lat.

To co z tymi Amerykanami? Od przecieków o pomysłach doradców Trumpa włos się na głowie jeży. Może to obniżanie oczekiwań i okaże się, że Trump nie jest taki zły? Zdereguluje, podkręci gospodarkę…

Trump wygrał na dwóch rzeczach: na względnym zubożeniu znacznej części społeczeństwa i na kolosalnej koncentracji bogactwa w grupie nielicznych. Jak pan się przyjrzy gabinetowi Trumpa, to tam są sami miliarderzy. Zwykły milioner tam może najwyżej do stołu podawać. Natomiast miliarderzy rządzą. Trump zdołał przekonać ludzi, którzy są wściekli, bo ich udział w tym ciastku wzrostu nie rośnie, tylko maleje, że on im życie poprawi, co oczywiście nie jest prawdą. Dlaczego? Między innymi dlatego, że jego pomysł z protekcjonizmem musi doprowadzić do inflacji.

Czytaj więcej

Miliarderzy bogatsi dzięki Trumpowi. Ich majątki poszybowały po wyborach

Demokraci przekonywali, że jego cła na pralki podbiły ceny.

Ta biedna Harris przegrała, bo swoim wyborcom próbowała coś powiedzieć. A oni nie chcieli jej słuchać, bo ani ich to nie interesowało, ani nie bawiło. Natomiast Trump bawił. W związku z tym wybrali Trumpa.

Dla rozrywki to się kupuje bilet na koncert, a nie wybiera prezydenta.

Niech pan weźmie pod uwagę to, że gdy różne partie organizują wielkie meetingi wyborcze, to ludzie tam przychodzą dla rozrywki. Żeby się działo, a nie żeby coś mądrego usłyszeć. Czasami komuś może się udać zrobić sobie selfie z jakimś ważnym człowiekiem. Jakimkolwiek, byle był ważny. Może się zdarzyć, że pokażą go w telewizji.

W USA nas czeka zła rzecz. Konflikt pomiędzy kumulacją bogactwa i kumulacją biedy zaczyna się robić groźny

Czyli polityka służy teraz zaspokajaniu potrzeb emocjonalnych wyborcy, a nie wyborowi kierunku rozwoju kraju?

Powiedzmy sobie szczerze, te wszystkie problemy, z którymi mamy do czynienia, np. kwestia Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego itd., to nawet ja tego nie rozumiem i pan pewnie też. Mówienie o czymś takim do wyborców sprawi, że wyborca wyłączy TV. To nie ma sensu. Niech pan zwróci uwagę, że nawet słowo „inflacja” okazało się za trudne i dlatego zastąpiono je „drożyzną”. Tworzenie emocji jest wyprane z tych treści, które nazwalibyśmy merytorycznymi.

Może za dużo oczekujemy od wyborców: że będą patrzeć na wykresy, słuchać specjalistów?

Są tacy, którzy świadomie podchodzą do sprawy, ale to bardzo niewielka grupa, która z reguły nie przesądza wyniku wyborów. I dlatego myślę sobie, że np. w Stanach nas czeka zła rzecz. Konflikt pomiędzy kumulacją bogactwa i kumulacją biedy zaczyna się robić groźny.

Kolejna rewolucja?

O tym nie mówię. Podobna sytuacja była przed wojną secesyjną. Było ogromne nagromadzenie bogactwa na południu Stanów Zjednoczonych związane z hodowlą bawełny, niewolnictwem. A ci na północy, tzw. zwykli ludzie, nic nie dostawali. Lincoln był ich wyrazicielem. To się skończyło najkrwawszą wojną domową XIX wieku. Obawiam się, że w tej chwili w Ameryce narasta konflikt. Miejmy nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy zorientują się, że to trzeba jakoś rozładować. Że jakiś nowy New Deal jest potrzebny.

Wróćmy do Europy. Czy w tym globalnym zamieszaniu, przy osłabieniu dwóch głównych koni pociągowych integracji europejskiej, jest jakaś szansa dla Polski?

Wbrew pozorom nasze szanse nie wyglądają źle. Po pierwsze, jesteśmy jednym z krajów, które ekonomicznie od dawna rozwijają się najszybciej. Po drugie, jesteśmy, cokolwiek by powiedzieć, krajem w Europie najsilniejszym militarnie.

Nie licząc Ukrainy, która prowadzi wojnę.

My mamy więcej czołgów niż cała Europa razem wzięta. Mam nadzieję, że umiemy się nimi posługiwać [śmiech – red.]. I wreszcie po trzecie, że mamy rząd, który jak na razie zachowuje się w sposób pragmatyczny. I w relacjach międzynarodowych dość dobrze osadzony, bo jednak Tusk ma pozycję.

Okazuje się, że jego przewodzenie Radą Europejską to była polska inwestycja?

I w tej chwili ona popłaca. To wszystko stawia nas w dobrej pozycji. Oczywiście pod warunkiem że ta linia polityczna zostanie utrzymana. Gdyby nastąpiło załamanie, to bylibyśmy w sytuacji znacznie gorszej, ale nie tragicznej. Bo są podstawy w postaci gospodarki i armii, wynik wyborów ich nie zmieni. Czy Polska, jak niektórzy powiadają, ma szansę odegrać wiodącą rolę w Europie? Co do tego miałbym pewne wątpliwości. Między innymi ze względu na to, że ciągle działają negatywne stereotypy w odniesieniu do Polski. Ale na szczęście my się nie pchamy. Ta polityka, którą prowadzą Tusk i Sikorski, jest polityką rozsądną. Przesuwamy się w kierunku centrum, ale nie wrzeszczymy, że my teraz będziemy trzymać chorągiew. Bardzo wiele zależy od skutecznego porozumienia z krajami skandynawskimi, bałtyckimi i Rumunią, która jest liczącym się graczem na południu.

Potencjał militarny Europy będzie budowany na wschodniej flance. I prawdopodobnie za tamtejsze pieniądze

Armię trzeba utrzymać, zapłacić za broń. A nie widzę chętnych, by płacić na to wyższe podatki.

To zależy od strachu. Jeżeli strach się pojawi, wówczas ta zgoda będzie bardziej prawdopodobna. Natomiast to, że na zbrojenia Unia Europejska przeznaczyła 1,5 mld euro, to kwota po prostu śmieszna. Bo i 150 mld euro nie byłoby za dużo. Skłonność do wydawania pieniędzy na obronność nie jest duża w Europie, ale nie ma tego problemu w krajach, które czują się bezpośrednio zagrożone, w Finlandii, Szwecji, krajach bałtyckich i właśnie w Rumunii. I to oznacza, że potencjał militarny Europy będzie budowany na wschodniej flance. I prawdopodobnie za tamtejsze pieniądze. Europa może posłużyć jako kredytodawca, być może jako częściowo współfinansujący, ale w stosunkowo niewielkim stopniu. No chyba że doszłoby do dramatycznego zaostrzenia konfliktu, np. Putin wpadłby na pomysł kolejnej agresji.

Znane są przypadki takiej ucieczki dyktatora do przodu.

Oni tacy są. Jeżeli pan prześledzi historię Imperium Rosyjskiego, jak powstawało, to przecież było dokładnie to samo. Tylko napalmu i broni chemicznej nie mieli.

Porozmawiajmy o roku 2025. Jakie trendy czy wydarzenia będą istotne?

Wyniki wyborów w Niemczech, we Francji, prezydenckich w Polsce. Sformułowanie nowej doktryny militarnej USA. Relacje Chin z ich otoczeniem, Indiami i Tajwanem. No i wreszcie na Bliskim Wschodzie, jak sądzę, trochę się uspokoi, bo Izrael osiąga większość swoich celów strategicznych i prawdopodobnie teraz będzie się starał na tym budować. Syria została wyłączona z gry. Iran bardzo poważnie osłabiony. Natomiast decydujące znaczenie będzie miało to, co się będzie działo w Europie: czy Europa zdecyduje się na silniejsze wewnętrzne związki, czyli na ruch w kierunku federalizacji, czy też zacznie się rozkładać.

Panuje przekonanie, że Europa jest przeregulowana.

Raport Draghiego wszystko wyjaśnia. Europa, jeżeli chce zachować liczącą się pozycję na świecie, musi pójść drogą liberalizacji, tańszej energii, mniejszych regulacji itd. To są rzeczy oczywiste.

Unia kapitałowa, łączenie różnych rynków? Bo przecież mamy 27 rynków telekomów, 27 – bankowych. Teoretycznie mamy wspólny rynek, a co się rozejrzeć, są prawie trzy dziesiątki regulatorów krajowych.

Nawet w zbożu nie mamy wspólnego rynku. To, co proponuje Draghi, to jest to. I wszyscy inteligentni ludzie w Europie, łącznie z panią von der Leyen, zdają sobie z tego sprawę. Natomiast politycznie zrealizowanie tego programu może być bardzo trudne, jeśli wręcz nie niemożliwe. Ale sądzę, że mimo wszystko zaczniemy się posuwać w tym kierunku.

Co to oznacza dla firm, dla ich szefów?

Będą musieli sprostać silniejszej konkurencji. Walka konkurencyjna będzie silniejsza. Bo w Europie ona jest za słaba. W Europie nie rosną giganci.

Cały problem USA polega na tym, że niewielka grupa ludzi zawłaszczyła całe bogactwo, które wytwarza gospodarka amerykańska. I się nie dzieli

Bo każdy chroni swoje firmy.

Cut-throat competition – niestety ten amerykański model okazał się zwycięski. A cały problem USA polega na tym, że niewielka grupa ludzi zawłaszczyła całe bogactwo, które wytwarza gospodarka amerykańska. I się nie dzieli. Tak jak u nas mówiono, że kradną, ale się dzielą, to była ciekawa myśl [śmiech – red.].

Mogliby się Amerykanie, myślę o Trumpie, czegoś nauczyć od swoich politycznych przyjaciół w Polsce?

Ale na to nie wygląda. Dlatego że ten gabinet miliarderów to...

Co im z tego, że będą jeszcze większymi miliarderami?

Nikomu z nich nie chodzi o pieniądze, tylko o władzę. Władzę nad światem. Ten cały Musk chce zostać Panem Bogiem. I ma na to pieniądze.

Wpływa za pomocą algorytmów X na świadomość milionów ludzi.

On chce zostać Panem Bogiem. I będzie próbował to zrealizować.

Nie boi się pan, że to na koniec dnia skompromituje całą warstwę miliarderów i amerykański kapitalizm?

Prawdopodobnie tak. Ja sądzę, że to się skończy ucywilizowaniem tego brutalnego kapitalizmu amerykańskiego. I to już w historii Ameryki miało miejsce. Przecież Roosevelt to zrobił.

Ale gdzie jest ten nowy Roosevelt?

Na pewno jeszcze gdzieś tam w blokach startowych.

O rozmówcy

Andrzej K. Koźmiński

Profesor doktor habilitowany, ekonomista i socjolog, ceniony wykładowca zarządzania oraz twórca Akademii Leona Koźmińskiego

Ten wywiad spisze z nagrania sztuczna inteligencja.

Dobrze…

Pozostało jeszcze 100% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
Lekki spadek cen żywności na świecie w 2024 r. W grudniu wreszcie staniało masło
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Gospodarka
Europejskie środki na obronność wciąż tylko w deklaracjach
Gospodarka
Jest nowy prezes GUS. Donald Tusk zdecydował
Gospodarka
Polak w miarę dumny z kraju. Gdyby miał emigrować, to do Hiszpanii
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Gospodarka
Apel organizacji pozarządowych o „Pakt dla wolności i rozwoju”
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay