Gdyby ktoś chciał zrozumieć angielską piłkę nożną jako fenomen kulturowy, pomijając warstwę (niegdyś) czysto sportową czy (dzisiaj) marketingowo-ekonomiczną, powinien zacząć od stadionu Anfield Road. Posłuchać wykonywanej przez kilkadziesiąt tysięcy gardeł pieśni „You'll Never Walk Alone". Poczuć zapach Bovrilu, popijanego przez lata na trybunach wyjątkowo wstrętnego ekstraktu z wołowiny (najwięksi fundamentaliści potrafili rozpuszczać go w mleku, inni przynosili w termosach zalany gorącą wodą). Powspominać.
Można oczywiście napisać historię klubu piłkarskiego zaczynając od słynnych meczów – zwłaszcza że wśród tych najsłynniejszych jest także jeden z tzw. polskim akcentem, legendarny już finał Ligi Mistrzów 2005 w Stambule, kiedy to Liverpool przegrywający do przerwy 0:3 z Milanem w drugiej połowie odrabia straty i doprowadza do dogrywki, w której Jerzy Dudek raz za razem fenomenalnie broni strzały Andrija Szewczenki, a potem tańczy na linii bramkowej podczas serii rzutów karnych, wytrącając kolejnych rywali z równowagi i dając swojej drużynie zwycięstwo.
Tamten mecz do dziś uznaje się za jeden z najbardziej emocjonujących w dziejach Champions League. O tym, co wydarzyło się w jego trakcie i zwłaszcza w przerwie, kręcono nawet, fatalne skądinąd, filmy fabularne. Niemiłosiernie schrypnięty kapitan drużyny Steven Gerrard opowiadał zaraz po ostatnim gwizdku, że w szatni Liverpoolu przed wyjściem na drugie 45 minut mówiono o kibicach, którzy przejechali przez całą Europę i nawet przy stanie 0:3 nie przestali dopingować swoich ulubieńców i którym należy się chociaż to, że zobaczą drużynę walczącą do końca.
Mający nieco chłodniejsze głowy dziennikarze, kiedy wykasowali już napisane podczas przerwy teksty będące peanami na cześć kapitana Milanu Paolo Maldiniego, musieli jednak zauważyć, że jeszcze od nich chłodniejszy trener Liverpoolu Rafa Benitez dokonał zmiany taktycznej, dzięki której w środku pola pojawił się Niemiec Dietmar Hamann i angielski klub zaczął w końcu dominować na boisku.
Sześciu mędrców
Legendarnych meczów było oczywiście dużo więcej – nawet w kończącym się właśnie sezonie awans do finału Ligi Mistrzów udało się Liverpoolowi wywalczyć dzięki dwóm wygranym z najlepszym w Premier League Manchesterem City Pepa Guardioli. W pierwszym spotkaniu liverpoolczycy uganiali się wokół przeciwników jak wściekłe buldogi, a gdy tylko odebrali im piłkę, rzucali się do przodu z prędkością wyścigowych chartów. Potem były dwa thrillery z AS Roma, w w których padło aż 13 goli.