Taksówkarze, z którymi rozmawialiśmy, wątpią, by było to jednak ekonomicznie uzasadnione. Najtańsza wersja Tesli S kosztuje bowiem ok. 80 tys. dol. Tymczasem stawka za kilometr jazdy nową taksówką wynosi tylko 2,40 zł/km, a więc porównywalnie z cennikiem w przypadku zwykłych aut, niekoniecznie premium. – To ewidentny zabieg marketingowy – tłumaczy nam przedstawiciel jednego ze związków zawodowych taksówkarzy.
W inwestycje w elektryki przy obecnych regulacjach (rady miast ustalają górne granice stawek za 1 km) nie wierzy również Artur Oporski, prezes Ele Taxi. – Jesteśmy mocno zaangażowani w różne projekty związane z elektromobilnością, sami pracujemy nad pilotażem takich pojazdów, ale prawda jest taka, że dziś utrzymanie na taksówce auta elektrycznego, które spełniałoby oczekiwania klienta, czyli nie było starsze niż pięć lat, nie jest opłacalne – podkreśla. I dodaje, że w stolicy ustalono takie stawki za przejazd, które w praktyce blokują rozwój EV.
Lech Kaniuk twierdzi jednak, że e-taksówki zaczynają być coraz bardziej opłacalne. – To kwestia dwóch lat, zanim całkowicie zdominują rynek motoryzacyjny. Zależy nam, aby taksówkarze mieli łatwiejszy dostęp do elektrycznych aut, dlatego też prowadzimy negocjacje z ich producentami, dzięki czemu będą w stanie uzyskać preferencyjne warunki zakupu i eksploatacji – tłumaczy.
Jego zdaniem elektryczne taksówki wcale nie powinny być droższe. – W przyszłości mogą być nawet tańsze niż standardowe. Jeżeli cena samochodów elektrycznych spadnie, zmniejszą się również koszty eksploatacji. Chcemy, by korzyści te przełożyły się na klientów – mówi prezes iTaxi.
Brak ładowarek barierą
Na elektromobilność postawiły także firmy specjalizujące się w wynajmie samochodów na minuty. – Już udostępniamy naszym użytkownikom elektryczne BMW i3. Jest to projekt pilotażowy i stale analizujemy możliwości jego rozwoju. Widać, że zainteresowanie klientów samochodami elektrycznymi jest duże – mówi Paweł Błaszczak, prezes 4Mobility.
Elektryczne auta w ramach car sharingu mieszkańcom Warszawy udostępnił też kilka dni temu koncern energetyczny Innogy. Problem to jednak znikoma sieć ładowania baterii takich pojazdów. – Brak infrastruktury to największe ograniczenie – potwierdza Błaszczak.