Po Borisie Johnsonie spodziewano się bezwzględnego ataku na Brukselę. A jednak środowe przemówienie na konwencji Partii Konserwatywnej w Manchesterze było wobec Unii łagodne. Niestety, tylko w formie, bo już raczej nie w treści.
– To jest kompromis ze strony Wielkiej Brytanii. I mam wielką nadzieję, że nasi przyjaciele to zrozumieją i ze swojej strony sami pójdą na kompromis – zaapelował brytyjski premier na kilka godzin przed przedstawieniem, w rozmowie telefonicznej z szefem Komisji Europejskiej Jeanem-Claude'em Junckerem, propozycji rozwiązania najtrudniejszego problemu rozwodu z Unią: kwestii irlandzkiej granicy.
Ale brytyjska oferta pozostaje w sprzeczności z czerwonymi liniami nie tylko Dublina, ale także Brukseli i Berlina. Dlatego będzie dla Unii trudna do zaakceptowania.
– To nie może być podstawa do porozumienia – ostrzegł już w środę przed południem minister spraw zagranicznych Irlandii Simon Coveney. Sam premier Leo Varadkar zapowiedział, że jego kraj będzie z Brytyjczykami „negocjował do końca". Ale podkreślił też, że nie zamierza dążyć do porozumienia „za wszelką cenę". Zaś rzeczniczka Komisji Europejskiej powtórzyła, że warunki brzegowe Unii pozostają niezmienne: brak kontroli na granicy w poprzek Irlandii i spójność jednolitego rynku.
Unioniści się cieszą
Zgodnie ze scenariuszem proponowanym przez Johnsona Wielka Brytanii wyszłaby z Unii 31 października. Ale dopiero po upływie okresu przejściowego – od 1 stycznia 2021 r. – cały kraj łącznie z Irlandią Północną opuściłby unię celną, jaką tworzy teraz z kontynentem.