Antyterroryści patrzą na salę Sądu Okręgowego w Kielcach przez szpary w kominiarkach. Ustawione w rzędach ławki z trudem mieszczą oskarżonych. Są dowożeni w specjalnych konwojach z więzień i aresztów – wielu z nich nosi pomarańczowe kombinezony oznaczające niebezpiecznych przestępców.
W kuloodpornej klatce siedzi Leszek K. To właśnie on miał kierować przestępczym związkiem o charakterze zbrojnym, jednym z największych, jakie zostały ostatnio rozbite przez policję.
– Ludzie wierzyli, że ta grupa przestępcza jest nietykalna, bo stoją za nią wpływowe osoby. Nie sugeruję, że tak było rzeczywiście, ale wytworzyło się takie przekonanie – mówi Sławomir Mielniczuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Kielcach.
Grupa Leszka K. nadal budzi lęk. Kiedy sąd dał ogłoszenie, szukając pokrzywdzonych przez nią osób, nie zgłosił się nikt. Świadkowie zeznający na sali sądowej nie patrzą na oskarżonych i wbijają wzrok w podłogę. Czasem niespodziewanie zawodzi ich pamięć, czasem załamuje się głos i mówią tak cicho, że trudno ich zrozumieć.
Najlepiej na sali czują się przestępcy, przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Dla niektórych, odsiadujących już wyroki za morderstwa, rozprawa jest wyczekiwanym przerywnikiem w monotonii więziennego bytowania. Inni także zachowują się tak, jakby fakt, że znaleźli się w tym miejscu i w tej roli, nie miał znaczącego wpływu na ich los. Demonstrują lekko znudzony spokój, ożywiają się jedynie wtedy, gdy pojawiają się żony i narzeczone, a wówczas na sali sądowej, wśród uśmiechów i przesyłanych dłonią całusów, nieoczekiwanie zapanowuje nastrój jak z telenoweli. (...)