[b]Rz: Przerażające są wyniki kontroli w pogotowiu, w którym pan pracował. Dlaczego pan to ujawnił?[/b]
[b]Zbigniew Zdunek:[/b] Bo komercyjne wykorzystywanie karetki opłaconej przez państwo po to, by stała i czekała na najtrudniejsze przypadki, jest skandalem. To sytuacja bezpośredniego zagrożenia życia. Karetka, która jedzie z aresztantem i czeka pod sądem albo do sanatorium z pacjentem, nie przyjedzie do umierającego człowieka w trzy do pięciu minut. Znam takie przypadki.
Kiedy próbowałem z tym walczyć, zaczęto mnie zastraszać. Usłyszałem od dyrektora, że w sześciu województwach nie znajdę pracy. Nie przedłużono mi kontraktu, choć wygrałem konkurs i byłem koordynatorem akcji po zawaleniu się MTK.
[b]W protokole pokontrolnym są szokujące przykłady. Karetką jechano do pacjenta, by mu zrobić zastrzyk, innego odwożono na konsultacje do ortopedy.[/b]
Nie widziałem raportu, ale to norma w pogotowiu. Opowiem taką historię:12 września po południu pod Tarnowskimi Górami dochodzi do wypadku drogowego. Poszkodowanych jest sześć osób, w tym dwoje dzieci. Na miejsce nie przyjeżdżają specjalistyczne karetki z najbliższej stacji pogotowia, bo ich nie ma. Jedna pojechała z pacjentem na komercyjny wyjazd do szpitala w Świnoujściu i nie ma jej 19 godzin, choć powinno się wysłać zwykłą sanitarkę. Druga pojechała do pacjenta z bólem brzucha, choć powinien się nim zająć lekarz rodzinny. Trzecia wiozła chorego z urazem na urazówkę do Piekar. Do wypadku wzywa się więc śmigłowce, w tym jeden z podkrakowskich Balic, oraz karetkę z Lublińca, która musi jechać jakieś 20 minut. Dzień później dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego każe jechać karetce z działaczką „Solidarności” z Tarnowskich Gór do Katowic na uroczystość Święta Ratownika. Mam mówić dalej?