Jan Nowak-Jeziorański stwierdził, że alianckie zrzuty broni i amunicji dla powstania warszawskiego miały dużo większe znaczenie strategiczne niż spora część wypraw bombowych skierowanych na Niemcy. Im dłużej bowiem powstańcy walczyli, tym dłużej stał najważniejszy odcinek frontu wschodniego, a Sowieci tracili bezcenny czas, który mogliby wykorzystać na zajęcie większej części Niemiec przed aliantami zachodnimi. Mimo to, analizując kwestię zrzutów, wciąż można odnieść wrażenie, że operacja o tak ważnych skutkach strategicznych była przez brytyjskie i amerykańskie władze traktowana jak trzeciorzędna misja. Gen. Kazimierz Sosnkowski, naczelny wódz, mówił w swojej odezwie na początku września 1944 r.: „Brak pomocy dla Warszawy tłumaczyć nam pragną rzeczoznawcy racjami natury technicznej. Wysuwane są argumenty strat i zysków. Skoro jednak obliczać trzeba, to przypomnieć musimy, że lotnicy polscy w bitwie powietrznej o Londyn ponieśli ponad 40 proc. strat, 15 proc. samolotów i załóg zginęło podczas prób dopomożenia Warszawie. Strata 27 maszyn nad Warszawą, poniesiona w ciągu miesiąca, jest niczym dla lotnictwa Sprzymierzonych, które posiada kilkadziesiąt tysięcy samolotów wszelkiego typu i rodzaju".
Z dymem pożarów
W sierpniu 1944 r. Luftwaffe dysponowała nad środkową Wisłą około 400 samolotami. Przeciwko sobie miała wspierającą sowiecki 1. Front Białoruski 6. Armię Lotniczą dysponującą 1465 samolotami bojowymi. Sowieckie lotniska polowe znajdowały się w odległości od 50 do 160 km od Warszawy. Mimo to samoloty z czerwoną gwiazdą od wybuchu powstania aż do 13 września 1944 r. nie pojawiały się nad polską stolicą. Gdyby się pojawiły, to powolne niemieckie bombowce nurkujące Ju-87 nie mogłyby już bezkarnie obracać miasta w gruzy, gdyż zostałyby szybko zmasakrowane. Sowieci nie zamierzali jednak ruszyć palcem w obronie „faszystów z AK". Gdy 5 sierpnia 1944 r. Brytyjska Misja Wojskowa w Moskwie dostarczyła dowództwu Armii Czerwonej prośbę o zorganizowanie zrzutów broni dla powstańców, spotkała się z milczeniem. „Nie obchodzi nas los walczących powstańców, którzy nie uznają władzy komunistycznej. Dla nas nie są oni lepsi od Niemców i tym lepiej, jeżeli oni i Niemcy wzajemnie się mordują" – powiedział 15 sierpnia Stalin amerykańskiemu ambasadorowi Averellowi Harrimanowi.
Powstańcy przejmujący zrzut aliancki. Niestety, większość zaopatrzenia lądowała na terenach opanowanych przez Niemców
Tymczasem już od 1 sierpnia płynęły od dowództwa AK do Londynu i Brindisi (bazy polskiej 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia) dramatyczne prośby o pomoc. Polska eskadra bombowców dowodzona przez majora Eugeniusza Arciukiewicza zajmowała się lotami specjalnymi do kraju (a także do Jugosławii i Grecji), w tym zrzutami broni dla AK, przerzutem cichociemnych i kurierów oraz wywiezieniem z Polski części rakiet V2. Od kwietnia 1944 r. mocno zintensyfikowała swoje działania, skutkiem czego jej załogi były przemęczone, a sprzęt mocno wyeksploatowany. Wieść o wybuchu powstania w Warszawie sprawiła jednak, że jej piloci rwali się do pomocy stolicy. Sceptycznie na możliwość organizacji lotów zrzutowych zapatrywał się jednakże gen. John Slessor, szef sztabu RAF w rejonie Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu, któremu podlegała 1586. Eskadra. Warszawa znajdowała się na granicy zasięgu czterosilnikowych liberatorów i halifaxów startujących z Brindisi. Musiały one pokonać w obie strony łącznie blisko 3000 km, w trakcie 11–13 godzin lotu nad trzema strefami klimatycznymi, bez osłony myśliwców.
Slessor, na polecenie Churchilla, nakazał 4 sierpnia zorganizować wyprawę 14 samolotów mających dokonać zrzutów – ale nie nad Warszawą, tylko... nad Małopolską. Gen. Stanisław Tatar, zastępca szefa sztabu naczelnego wodza ds. krajowych, ppłk Marian Dorotycz-Malewicz „Hańcza" i major Jaźwiński, dowódcy polskiej bazy przerzutowej w Brindisi, nakazali jednak czterem polskim załogom, by w tajemnicy przed Brytyjczykami dokonali zrzutów nad Warszawą. Jedna z polskich załóg, zaatakowana przez niemiecki myśliwiec, musiała przerwać misję, ale pozostałe trzy dokonały udanych zrzutów nad Warszawą. Wściekłe brytyjskie dowództwo zakazało dalszych lotów nad Polskę. Slessor, pod naciskiem Churchilla, wydał pozwolenie na wyprawy zrzutowe 8 sierpnia, ale w misjach tych mogli brać udział jedynie ochotnicy. Tego dnia poleciały nad Warszawę trzy samoloty, a ich misja zakończyła się sukcesem. W nocy z 9 na 10 sierpnia pięć samolotów dokonało zrzutów nad Puszczą Kampinoską. Potem zakazano na kilka dni misji ze względu na złą pogodę. Brytyjscy decydenci uznali, że to na Sowietach powinien leżeć największy ciężar wsparcia dla powstania, gdyż to Armia Czerwona miała ku temu największe możliwości. 12 sierpnia Churchill napisał więc do Stalina, że powstańcy z Warszawy „Błagają o karabiny maszynowe i amunicję. Czy nie może Pan udzielić im dalszej pomocy, odległość bowiem z Włoch jest bardzo duża?". Stalin kłamliwie odpowiedział 16 sierpnia, że kazał sowieckiemu lotnictwu, by „intensywnie zrzucało uzbrojenie w rejon Warszawy".