Rz: Jedna z sal w Sejmie ma nosić imię Zofii Moraczewskiej, prekursorki polskiego ruchu kobiecego. To inicjatywa znanej feministki Wandy Nowickiej. Słuszna?
Magdalena Gawin: Takie decyzje zawsze wzbudzają dyskusje ze względu na arbitralność wyboru. Musimy wybrać jedną kobietę spośród wielu innych, też zasłużonych. W tym przypadku bardziej kontrowersyjna jest osoba, która wychodzi z inicjatywą, niż sama patronka. Zofia Moraczewska była jedną z pionierek ruchu kobiecego, współzakładała Ligę Kobiet Pogotowia Wojennego, czyli organizację kobiecą, która popierała Legiony Polskie podczas pierwszej wojny światowej. Nie była feministką w ścisłym sensie tego słowa, ale socjalistką, parlamentarzystką, aktywistką społeczną. Po 1926 r. opowiedziała się po stronie Józefa Piłsudskiego i tworzyła Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet, który był kojarzony z obozem piłsudczyków.
Prawa wyborcze przyznano kobietom błyskawicznie tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, to chyba spory sukces?
Prawa polityczne przyznawały konkretne wspólnoty polityczne. Polki nie dostały ich ani od Austro-Węgier, ani carskiej Rosji, ani Niemiec, chociaż teoretycznie było to możliwe. Przyznano im je w wolnej Polsce. To nie był prezent, ale sprawiedliwa nagroda za ciężką pracę na rzecz niepodległości, za zasługi, jakie położyły, tworząc nielegalną oświatę i kultywując polską kulturę. Słowem – za nieodpłatną pracę na rzecz Polski. Potem bez względu na przynależność organizacyjną w latach pierwszej wojny światowej twardo opowiedziały się za niepodległością. Brały udział w obronie Lwowa, szły do organizacji zbrojnych, a w czasie wojny z bolszewikami – do wywiadu. Mało kto pamięta, że wywiad w wojnie 1920 r. tworzyły głównie kobiety. Wiele z nich poniosło męczeńską śmierć. Po pierwszej wojnie światowej było jasne, że kobiety muszą dostać prawa polityczne.
Można powiedzieć, że Polki wywalczyły sobie prawa polityczne?