Może jednak warto już dziś spojrzeć na kampanię wyborczą pod kątem frekwencji. I nie chodzi o to, co mówią sondaże, lecz o to, co robią kandydaci, by zachęcić ludzi do głosowania. Rzut oka na główne tematy kampanii utwierdza mnie w przekonaniu, że sztaby głównych kandydatów robią wszystko, by 10 maja wyborcy zostali w domu.
Czy np. WSI lub SKOK są tym, co stanowi największą bolączkę Polaków? Wojskowe Służby Informacyjne zlikwidowano dziewięć lat temu. Nowa nie jest też sprawa SKOK, podobnie nie jest nowością to, że wspiera je PiS. Trudno też uznać, że wejście do strefy euro jest tym, czym dziś żyją Polacy.
Zgoda, narzekanie na niemerytoryczność kampanii wyborczej to znak, że nie rozumie się polityki. To nie seminarium ani dyskusja na racjonalne argumenty. Szczególnie kampania prezydencka to gra emocji i chwytliwych haseł. Dlatego nietrafione są zarzuty, że sztaby grają na emocjach wyborców, „straszą Polaków" itd. W tym sensie „straszą" sztaby obu głównych kandydatów. PiS – konsekwencjami przyjęcia wspólnej waluty. PO – radykalizmem w ogóle, a partii Kaczyńskiego w szczególności. Nie ma powodu uznać, że lęk przed PiS ma być lękiem racjonalnym, a ten przed euro – nieracjonalnym. Na pewno jednak żaden nie dotyczy tego, co dla Polaków jest najważniejsze.
Na razie kampania tak bardzo omija istotne problemy, że trudno określić, co jest stawką tych wyborów. Choć na Wschodzie obserwujemy najpoważniejszy konflikt w Europie od upadku żelaznej kurtyny, kampania nie dotyczy np. kwestii dozbrajania Ukrainy. A skoro nie wiadomo, po co są te wybory, to dlaczego wyborcy mają głosować?