- O ile ruch wewnątrz Europy zaczyna się odradzać, to w segmencie przelotów międzykontynentalnych dalej widzimy bardzo głębokie załamanie. Otwarcie się Stanów Zjednoczonych to dobry sygnał, ale musimy pamiętać, że z drugiej strony mamy zamknięty kluczowy dla LOT-u rynek azjatycki. Dlatego też musimy elastycznie podchodzić do kwestii zarządzania flotą samolotów długodystansowych, a w związku z faktem, że producent opóźnił dostawę, skorzystaliśmy z możliwości odstąpienia od odebrania dwóch pozostałych Boeingów 787 - powiedział nam Maciej Wilk, członek zarządu LOT-u odpowiadający za działalność operacyjną.
LOT ma teraz w swojej flocie 15 Boeingów 787 w wersji 8 (252 pasażerów) i 9 (294 pasażerów). Trzy z nich stoją zaparkowane na lotnisku w Rzeszowie, ponieważ poza rejsami cargo, rynek japoński, chiński, koreański i indyjski są praktycznie zamknięte dla ruchu pasażerskiego. Także Sri Lanka, czyli kierunek typowo turystyczny jest w tej chwili zamknięta. Natomiast Chiny zapowiedziały, że jeśli zdecydują się na otwarcie, to nie wcześniej, niż w połowie 2022.
Odstąpienie od odbioru 2 maszyn, które zapewne stanęłyby zaparkowane również w Rzeszowie, to dla LOT-u oszczędność, bo nie będzie musiał płacić za nie płacić rat leasingowych.
Czytaj więcej
Pierwszego dnia po tym, jak Amerykanie ogłosili otwarcie granic od 1 listopada gwałtownie wzrosła liczba rezerwacji na rejsy z Europy za Atlantyk. Ten wzrost był w niektórych przypadkach nawet trzycyfrowy.
W tym kryzysie zresztą nie ma na świecie linii lotniczej, która by nie zrezygnowała z kupna lub wypożyczenia samolotów, bądź nie przełożyła daty ich odbioru. Na hiszpańskim lotnisku w Teruel już zaczyna brakować miejsca na odstawione maszyny. Europejscy przewoźnicy pozbywają się z floty samolotów dalekiego zasięgu, przede wszystkim Airbusów 380 i Boeingów 747. Obniżenie popytu na rejsy długodystansowe wpływa również na ceny samolotów i wszystkie linie liczą na nowe warunki odbiory i finalnie niższe ceny niż te, które były proponowane jeszcze kilka lat temu.