Program „Stand-Up Comedy Club" jest zabawny i profesjonalnie zrobiony, w przeciwieństwie do podobnych show Polsatu i Comedy Central. Jego twórcy zadbali o wytłumaczenie widzom, na czym polega nowy w Polsce styl rozśmieszania.
- Nie chodzi tylko o to, żeby sypać żartami - trzeba być szczerym, emocjonalnie zaangażowanym i mieć wyrazisty punkt widzenia - opisuje stand-up prowadzący show Hubert Urbański we wstępie do pierwszego odcinka.
Gwiazda TVN zmienia swój wizerunek na antenie HBO - ze skostniałego gospodarza „Milionerów" przeobraża się w skocznego i dowcipnego prezentera.
Program ma świetne tempo - podczas 25 minut na wizji pojawia się trzech komików (dwóch debiutantów plus gwiazda). Choć show nie ma formy konkursu, pierwszy odcinek staje się konfrontacją dwóch stylów rozśmieszania. Stand-up reprezentuje Kacper Ruciński i Abelard Giza, a polską tradycje kabaretową - Krzysztof Daukszewicz. Młodzi są lepsi w pojedynku na żarty. Satyryk ze „Szkła kontaktowego" broni się jednak zabawną piosenką o Nelly Rokicie.
Komicy z HBO nie nawiązują do politycznych wydarzeń - piętnują cywilizacyjne patologie. Ruciński naśmiewa się z ludzi ogłupionych przez kulturę masową: „Otyła kobieta uważa, że zdrowo się odżywia, gdy do frytek i hamburgera, zamówi dietetyczną colę". Giza daje ironiczną receptę na problemy z komunikacją: „W pociągach PKP powinno się sprzedawać marihuanę, aby umilić pasażerom trudy podróży - niewygodę, opóźnienia i brudne toalety".