Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że coraz poważniej rozważane jest zachowanie zasady, według której każde państwo członkowskie ma swojego przedstawiciela w najważniejszej unijnej instytucji. Oznaczałoby to zmianę traktatowej reguły przewidującej zmniejszenie liczby unijnych komisarzy.
Zgodnie z traktatem lizbońskim od 2014 roku tylko dwie trzecie krajów miałoby swojego przedstawiciela w Komisji Europejskiej. Jeśli dokument nie wejdzie w życie, to sprawa wygląda jeszcze gorzej. Według obowiązującego obecnie traktatu nicejskiego zasada jednego komisarza na kraj ma zostać zniesiona już za rok, od nowej kadencji Komisji.
Wtedy istniałoby ryzyko, że Polska nie będzie miała swojego człowieka w najważniejszej unijnej instytucji, gdzie rodzą się wszystkie polityczne inicjatywy, powstają dyrektywy, zapadają decyzje o karach dla karteli czy legalności pomocy państwa dla przedsiębiorstw. Na razie to niebezpieczeństwo odsuwa się jednak w czasie.
– Nie przewiduję, by w 2009 roku można było oprzeć się na traktacie nicejskim, który przewiduje zmniejszenie liczby komisarzy – mówi „Rz” Mikołaj Dowgielewicz, szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Dlaczego? Bo polityczne elity UE zdały sobie sprawę, że dla mniejszych krajów ta propozycja jest trudna do przyjęcia. – Dla wielu było zaskoczeniem, że temat braku komisarza został wybity w kampanii w Irlandii – przyznaje Dowgielewicz.
Każde państwo członkowskie ma zachować swojego przedstawiciela w najważniejszej unijnej instytucji