Artykuł z magazynu Sukces
Czy wyższe wykształcenie jest niezbędne, żeby zostać miliarderem? Niekoniecznie. Jak wynika z najnowszego raportu firmy Wealth-X i banku UBS, 35 proc. największych miliarderów ostatnich lat nie skończyło żadnych studiów. Jeśli jednak chcemy zainwestować w edukację i być niemal pewni zwrotu i zysków, powinniśmy wybrać jeden z uniwersytetów, które wyprodukowały najwięcej miliarderów.
University of Pennsylvania
Uczelnia, znana powszechnie jako UPenn, wykształciła 25 żyjących obecnie miliarderów. Są wśród nich takie nazwiska jak: Elon Musk, Donald Trump, Ronald Perelman, George Lindemann i Leonard Lauder. I chociaż to właśnie w ramach UPenn działa Wharton School (jeden z najbardziej uznanych wydziałów biznesowych na świecie), to eksperci nie w tym dopatrują się przyczyny, że tak wielu absolwentów odnosi sukces. Poza oczywistymi czynnikami, jak wysoki poziom, ostry proces selekcji najzdolniejszych (w 2014 r. na uniwersytet zostało przyjętych tylko 10 proc. spośród wszystkich chętnych), ceniony dyplom i cenne znajomości zawierane podczas nauki, równie ważne jest podejście do przekazywania wiedzy. Benjamin Franklin, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, a także założyciel University of Pennsylvania, od początku kładł nacisk na praktyczną edukację w takich dziedzinach, jak handel czy administracja. W efekcie UPenn jest dziś w czołówce uniwersytetów badawczych na świecie. Studenci tej uczelni są zachęcani do podejmowania ryzyka i przyjmowania ewentualnych porażek. – Większość przedsiębiorców myli się i przegrywa, zanim odniesie sukces – mówił podczas jednego z wywiadów David Friedman, szef Wealth-X. – Wytrwałość emocjonalna to jedna z najważniejszych cech ludzi sukcesu.
Harvard
Najstarszy uniwersytet w USA daje dużą szansę nie tylko na zostanie miliarderem (obecnie 22, w tym Michael Bloomberg i Jorge Lemann), ale też prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jego mury opuścili bowiem: John Adams, John Q. Adams, Rutherford B. Hayes, Theodore Roosevelt, Franklin D. Roosevelt, John F. Kennedy. Początki jednak wcale nie były obiecujące. Założony w 1636 r. przez władze angielskiej kolonii Massachusetts w Newtown (dziś Cambridge) koło Bostonu, znany był głównie z regularnych buntów studentów przeciwko złemu wyżywieniu. Na przykład w 1766 r. doszło do „buntu maślanego", a w latach 1807–1808 do „buntu zepsutej kapusty". W 1823 r. na uczelni wybuchły zamieszki, po których wydalono z niej aż 43 z 70 studentów. Poszło o zarządzenie ówczesnego rektora George'a Ticknora, który był przeciwny 20-tygodniowym wakacjom letnim i zmuszał studentów do uczestniczenia w zajęciach wbrew ich zainteresowaniom. Zbawienne dla uniwersytetu okazały się reformy Charlesa Williama Eliota, który zarządzał Harvardem w latach 1869–1909. Zmusił on profesorów do prowadzenia badań i doprowadził do daleko idących zmian w programie nauczania, łącząc wiedzę teoretyczną z praktyką. Uniwersytet szybko zyskał renomę i zaczął kształcić wybitne osobistości.
Yale
Uniwersytet w New Haven skończyło 20 żyjących obecnie miliarderów (m.in. James Chanos, menedżer funduszu hedgingowego Kynikos Associates). Yale to zgodnie z jak najbardziej uzasadnionym stereotypem uniwersytet amerykańskich elit. W końcu trzech spośród czterech ostatnich prezydentów USA skończyło właśnie Yale (George Bush, Bill Clinton i George W. Bush). Stephen Schwarzman, miliarder i prezes funduszu inwestycyjnego Blackstone Group, tak tłumaczył w jednym z wywiadów, dlaczego zdecydował się na studia na tej właśnie uczelni: „Kiedy zobaczyłem studenta Yale ubranego schludnie w chinosy, mokasyny Bass i sztruksową marynarkę, stwierdziłem, że chcę być taki jak on". Bo studiowanie na Yale to nie tylko zdobywanie wiedzy. To manifestacja określonej kondycji intelektualnej, którą na zewnątrz podkreśla się właśnie klasycznym ubiorem.