Na trzy dni przed kluczowym szczytem przywódców UE w Brukseli polscy negocjatorzy trzymają karty blisko piersi: o złagodzeniu twardego stanowiska nie może być oficjalnie mowy. W szczególności nikt pod nazwiskiem nie powie, że nasz kraj dopuszcza utrzymanie kontrowersyjnej umowy, którą trzy tygodnie temu przewodzące Unii Niemcy zawarły z Parlamentem Europejskim i która została zatwierdzona kwalifikowaną większością głosów w Radzie UE mimo sprzeciwu Polski i Węgier.
Artykuł 2a
– Weto jest potrzebne jako sprzeciw wobec mechanizmów, przez które pieniądze w sposób arbitralny i, co najważniejsze, pozatraktatowy mogą być zabierane różnym krajom. Nawet jeśli nie dojdzie do kompromisu teraz, to przez rok budżetowy będziemy korzystać z prowizorium i walczyć o nowe, jak najlepsze warunki – powiedział w poniedziałek w wywiadzie dla „Pulsu Biznesu" premier Mateusz Morawiecki.
Jednak dwa niezależne źródła przyznają „Rzeczpospolitej", że mimo tych mocnych deklaracji przedstawiciele polskich władz biorą w tych dniach udział w intensywnych negocjacjach nad różnymi wariantami porozumienia, w tym takim, który zakłada utrzymanie wspomnianego rozporządzenia.
Kierunek dla porozumienia wskazał w ubiegły czwartek wicepremier Jarosław Gowin. Po rozmowach w Brukseli powiedział: „kompromis jest możliwy, nawet jeżeli nie w formie otwarcia na nowo dyskusji nad kształtem tego rozporządzenia, to w postaci wiążących deklaracji interpretacyjnych".
Porozumienie miałoby jednak pójść o wiele dalej. Chodziłoby bowiem już nie tylko o polityczną deklarację przywódców „27", ale też o zgodę Unii na przyjęcie innego, prawnie zobowiązującego dokumentu, który zawężałby ramy stosowania rozporządzania. W Warszawie szczególny niepokój wywołuje jego art. 2a, w którym za złamanie zasad państwa prawa uznaje się m.in. „zagrożenie dla wymiaru sprawiedliwości". Polscy negocjatorzy obawiają się, że tak ogólna formuła może prowadzić do zablokowania zmian systemu orzekania, a nie jedynie sankcjonowania udowodnionych nieprawidłowości w wydatkowaniu unijnych funduszy.