Przez cały ten czas Rosją rządził Władimir Putin jako prezydent oraz cztery lata jako szef rządu. Jego mania wielkości kosztowała kraj równowartość 15 tys. szpitali, podliczyła niezależna „Nowaja Gazieta".
W tym czasie najwięcej wydał na Aleksandra Łukaszenkę – ponad jedną szóstą tej sumy. Dziennikarze wliczyli w dotacje zarówno umorzone kredyty, jak i różnicę między rynkowymi cenami surowców energetycznych a ceną, jaką płacił Mińsk (100 mld ze 109 mld wsparcia). Łukaszenko kosztował Rosję średnio 5 mld dolarów rocznie. Niewiele mniej – i takich samych rodzajów dotacji – dostawał Kijów, ale tylko do czasu obalenia prezydenta Janukowycza w 2014 roku.
Od siedmiu lat za to Rosja ponosi koszty okupowania ukraińskich obwodów donieckiego i ługańskiego. – Praktycznie wszystko dostarczane jest tam bezpłatnie, na koszt rosyjskiego podatnika – mówił moskiewski ekspert Michaił Krutichin. Donbas jednak przede wszystkim dostaje za darmo gaz od Gazpromu. Od czasu do czasu rosyjski koncern żąda od Kijowa, by ten płacił za te dostawy. Ale Ukraińcy kategorycznie odmawiają, wskazując, że nie kontrolują faktycznej ich wielkości, a nie zamierzają płacić za zaopatrzenie, z którego część na pewno została sprzedana „na lewo".
Podobnie sytuacja wygląda z innymi „nieuznawanymi", a przyjaznymi Moskwie: Abchazją, Osetią Południową czy Naddniestrzem. Wszystkie dostają za darmo rosyjską energię elektryczną, a Kreml płaci emerytury części ich mieszkańców.
Równie solidnymi pozycjami w budżecie pomocowym są Wenezuela (ok. 20 mld dol.) i Syria (4,7 mld dol.). W tym ostatnim wypadku dziennikarze nie wliczyli do pomocy wszystkich wydatków na rosyjską interwencję zbrojną w tym kraju, gdyż odpowiednie punkty rosyjskiego budżetu są utajnione (obecnie około jednej czwartej całego państwowego budżetu jest niejawne i nie podlega omawianiu w parlamencie). Podobnie w Donbasie, gdzie według ukraińskiego wywiadu na stałe stacjonuje ok. 2 tys. rosyjskich żołnierzy regularnej armii, a oprócz tego nieznana ilość „doradców" i rosyjskich najemników.