W styczniu służba graniczna naliczyła około 78 tys. migrantów, którzy próbowali przekroczyć granicę ze Stanami Zjednoczonymi – dwa razy tyle co rok temu i najwięcej od dekady o tej porze roku. W lutym doszło do zatrzymania prawie 100 tys. osób, które w USA szukają schronienia przed biedą i przemocą gangów w swoich krajach. Większość migrantów jest odsyłana z powrotem na podstawie restrykcji wynikających z pandemii.
Szczególny problem stanowią jednak przemieszczające się samotnie dzieci, którym – według przepisów – władze graniczne muszą zapewnić opiekę. W rezultacie ponad 3 tysiące dzieci przebywa w ośrodkach zatrzymań w pobliżu granicy z Meksykiem. W ciągu ostatnich dwóch tygodni liczba ta się potroiła – podaje „New York Times". Połowa z nich przebywa w tych ośrodkach dłużej niż przewidziane w przepisach 72 godziny, bo nie ma miejsc w ośrodkach opieki przystosowanych dla dzieci.
Unikane słowo
Sytuacja zaczyna przypominać kryzys na granicy w 2014 r., gdy to fala dzieci z południa wypełniła ośrodki zatrzymań. Wtedy, jako wiceprezydent, Joe Biden udał się z wizytą do Gwatemali, gdzie w rozmowach rządowych oznajmił, że „sytuacja wymknęła się spod kontroli i nie może w takiej formie trwać".
Administracja Bidena na razie unika słowa „kryzys". Prezydent dąży do gruntownej reformy przestarzałego systemu imigracyjnego, stworzonego dziesiątki lat temu, ale też odchodzi od nieprzyjaznych dla imigrantów przepisów wprowadzonych przez jego poprzednika.
Między innymi chce ułatwić zalegalizowanie pobytu milionom nieudokumentowanych imigrantów, którzy mieszkają w USA od lat, mają tu rodziny i pracę. Chce zapewnić uchodźcom i migrantom ubiegającym się o azyl schronienie w USA, rozszerzyć możliwości podjęcia legalnego zatrudnienia przez zagranicznych pracowników oraz sponsorowania przez rodzinę.