Kłopoty w słoweńskiej elektrowni Krszko zaczęły się o 16.35. Doszło tam do wycieku substancji chłodzącej. Lublana poinformowała o awarii w trybie alarmowym Komisję Europejską. Ta powiadomiła zaraz wszystkie kraje UE, zgodnie z unijnymi zasadami wczesnego ostrzegania przed zagrożeniami radiologicznymi i nuklearnymi.
Władze słoweńskie zapewniły wkrótce, że nie ma sygnałów o przedostaniu się substancji promieniotwórczych do środowiska. – Elektrownię wyłączono, wyciek został zlokalizowany. Teraz elektrownia będzie musiała stygnąć mniej więcej przez dzień, zanim przystąpimy do usunięcia wycieku – powiedział szef słoweńskiego Zarządu Bezpieczeństwa Nuklearnego Andrej Stritar. – Oczekuję, że elektrownia będzie wyłączona przez kilka dni. Nie ma jednak żadnego wpływu na środowisko – dodał.
Polska Państwowa Agencja Atomistyki oraz Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji RP potwierdziły, że nie ma zagrożenia. – Awaria w Słowenii nie jest czymś, co zagrażałoby środowisku nawet lokalnie, więc tym bardziej nie zagraża Polsce – powiedział PAP Stanisław Szpilowski, dyżurny służby awaryjnej z PAA. – Z informacji, jakie otrzymaliśmy, wynika, że pękł przewód z wodą w obiegu pierwotnym reaktora. Znajduje się on wewnątrz obudowy bezpieczeństwa reaktora, co uniemożliwia wydostanie się zanieczyszczeń do środowiska – zapewnił.
Nie ma sygnałów o przedostaniu się substancji promieniotwórczych do środowiska
Wiceminister spraw wewnętrznych Antoni Podolski stwierdził, że nie ma podstaw do uruchomienia procedur związanych z zarządzaniem kryzysowym.Po kilku godzinach unijny alarm odwołano. – Alert w całej Unii ogłoszono zbyt pochopnie, co tylko wzbudziło panikę – powiedział w TVN 24 Jerzy Kozieł z Instytutu Energii Atomowej.