Monika Lucks miała dziewięć lat, gdy trafiła do domu dziecka w westfalskim miasteczku Nettelstedt. Bita, poniżana, zamykana w ciemnej komórce za najdrobniejsze przewinienia nigdy nie odzyskała równowagi psychicznej. – Gdy zwracałam posiłek, byłam zmuszana biciem do połykania wymiocin – wspomina 65-letnia dziś kobieta. Nękają ją nocne koszmary, ma za sobą leczenie psychiatryczne i wiele terapii.
Takich i znacznie gorszych upokorzeń doświadczyło w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia w RFN co najmniej pół miliona dzieci. Co trzecie padło ofiarą przemocy seksualnej. Nie inaczej było w NRD. Ofiary domagają się teraz odszkodowań za nieludzkie traktowanie.
– Żądamy w sumie 25 miliardów euro w postaci dodatków do emerytur, zwrotu kosztów leczenia i zadośćuczynienia za doznane krzywdy – mówi Heinz-Jürgen Overfeld ze związku byłych wychowanków domów dziecka.
Rząd nie chce słyszeć o takiej sumie, ale Bundestag uznał w jednej z rezolucji krzywdy dawnych podopiecznych domów dziecka. Zostały one zresztą skrupulatnie udokumentowane, choćby na przykładzie domu w Freistatt, w pobliżu Bremy. Dzieci pracowały tam w niewolniczych warunkach kilkanaście godzin dziennie przy wydobyciu torfu. Bicie, głodzenie, zamykanie w komórkach i polewanie lodowatą wodą były na porządku dziennym. Tak działo się niemal we wszystkich w domach dziecka prowadzonych zarówno przez instytucje kościelne, jak i państwowe.
– Przyczyn jest wiele. Nie bez znaczenia jest fakt, że zatrudnienie w domach dziecka znalazło po wojnie wielu byłych zwyrodnialców z formacji SS – tłumaczy Gerrit Wilmans, adwokat reprezentujący związek poszkodowanych. Wiele dzieci było sierotami wojennymi, nikt się nie interesował ich losem.