Paradoks Havla

Polacy czczą czeskiego prezydenta myśliciela, wspominając jego odwagę z czasów komuny.  Ale nadal mało wiemy, jak wpłynął on na kształt demokratycznych Czech po 1989 r.

Publikacja: 27.10.2012 01:01

Vaclav Havel w 2009 roku

Vaclav Havel w 2009 roku

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Václav Havel zmarł 18 grudnia 2011 roku. Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Takiego spontanicznego i masowego konduktu żałobnego nie widziała Praga od pogrzebu Jana Palacha w 1969 r. 21 grudnia dziesiątki tysięcy mieszkańców stolicy Czech odprowadzały trumnę prezydenta Václava Havla w drodze z kościoła św. Anny na Starym Mieście do katedry św. Wita na Hradczanach. Polacy z ogromnym szacunkiem oglądali migawki z pożegnania  prezydenta myśliciela. Trumnę wieziono na tej samej lawecie, na której w 1937 r. spoczywała trumna prezydenta Tomasza Masaryka, poprzedniego czeskiego „filozofa na tronie”. Ale miłość Polaków do czeskiego przywódcy jest dość specyficznym fenomenem. Bardziej szanowano w nim człowieka, który rzucił wyzwanie komunistom, niż rozumiano różnice w drogach, jakie przebyły Polska i Czechy w ciągu ostatnich 20 lat.

Havel jako postać Polakom nieznana? Wielu czytelników zaskoczy takie stwierdzenie po tym, jak w ostatnim tygodniu czeskiego prezydenta żegnali weterani polskiej opozycji, liczni działacze „Solidarności” i ludzie zaangażowani w dialog z naszym południowym sąsiadem.

A jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że uczestnicy sporów politycznych nad Wisłą czcili różne wyobrażenia Havla. Środowisko „Gazety Wyborczej” wręcz sugerowało, że jest jedynym prawowitym właścicielem pamięci o czeskim dysydencie. Z kolei politycy PiS żegnali Havla jako lidera państwa, które zdekomunizowało się nieporównanie skuteczniej niż Polska. Paradoksalnie obie strony miały po części rację, choć nie zawsze chciały to przyznać.

Samotny bohater

Najlepiej i najsilniej trafił Havel do wyobraźni Polaków w latach 70. i 80. Wówczas powszechnie porównywano KOR z Kartą 77, a Havla z Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem. Szacunek dla odwagi czeskiego pisarza był duży, zwłaszcza że Polacy dobrze wyczuwali ogromną różnicę między represyjnością reżimu Gustáva Husáka a stosunkowo liberalnym PRL Edwarda Gierka. Już wtedy polscy dysydenci wiedzieli, jak brutalny potrafi być czechosłowacki system komunistyczny. Świadczył o tym choćby los szacownego filozofa Jana Patočkiego, który po kilkudniowych, brutalnych przesłuchaniach zmarł na atak serca.

Podczas gdy w 1979 r. nasi opozycjoniści zazwyczaj zamykani byli na 48 godzin, Havel otrzymał surowy, czteroletni wyrok. Ale zanim zatrzasnęły się za nim bramy więzienia, on i jego przyjaciele z Karty potrafili spotkać się z polskimi działaczami opozycji na ścieżkach turystycznych granicy polsko-czechosłowackiej. Trudno było o lepszą demonstrację woli wolności ludzi, którzy potrafili wznieść się ponad terror po obu stronach Tatr. Tak samo symboliczne było wystawienie w listopadzie 1981 r. – jeszcze w trakcie karnawału „Solidarności” – trzech jednoaktówek Havla „Audiencja”, „Wernisaż” i „Protest” w warszawskim Teatrze Powszechnym. I znów trudno było o lepszą manifestację wolnościowych dążeń, gdy w wybijającej się na niepodległość Warszawie grano sztuki autora, który siedział w czechosłowackim więzieniu. I wreszcie esej „Siła bezsilnych” Havla, który, przedrukowywany w licznych wydaniach w stanie wojennym, był dla polskich działaczy „Solidarności” swego rodzaju ideowym wyznaniem wiary.

Ale gdy w 1989 r. w Pradze doszło do aksamitnej rewolucji, paradoksalnie drogi części polskiej opozycji i czeskich dysydentów, którzy stawali się politykami, zaczęły się rozchodzić. Gdy w Polsce duch okrągłego stołu uczynił z Adama Michnika i Jacka Kuronia przeciwników szybkich zmian, w Pradze Václav Havel stanął na wysokości zadania w historycznej chwili. Byłem w tych listopadowych dniach 1989 r. w Pradze i na żywo oglądałem konferencję Forum Obywatelskiego w praskim teatrze Laterna Magica. Widziałem, jak Havel wyrasta do roli lidera owej aksamitnej rewolucji. I zauważyłem, że wówczas twardo przeciwstawił się pomysłom, aby funkcje prezydenta nowej zreformowanej Czechosłowacji objął Aleksander Dubczek.

Havel miał tyle rozumu, by nie eksperymentować z rewolucją. Uznał, że musi stanąć na jej czele i nie dopuścić, by nawet najlepiej kojarzący się promotor socjalizmu z ludzką twarzą objął funkcję, od której mogła zależeć dynamika zmian. Havel słusznie mógł się obawiać, że Dubczek może ciągle myśleć kategoriami z dawnych lat i uważać za wielkie osiągnięcie coś, co dla młodego pokolenia byłoby już zbyt małym krokiem naprzód. W jakimś sensie Dubczek mógł stać się czeskim Mazowieckim, który mentalnie nie byłby zdolny do szybkich i drastycznych zmian. Havel to zagrożenie zrozumiał i sam został nowym prezydentem po odejściu skompromitowanego Gustáva Husáka.

Z krwi i kości

Dla wielu Polaków był on wtedy personifikacją mądrej i spokojnej woli zerwania z komunizmem. Cynicy twierdzili, że nie jest to jakaś szczególna zasługa Havla. Po prostu czechosłowacka ekipa Gustáva Husáka składała się w większości z twardogłowych „normalizatorów” i zakładała, że będzie rządzić zawsze. Nikt nie wykreował w łonie KPCz młodej generacji partyjnych liberałów, a sama aksamitna rewolucja wybuchła tak szybko, że nad Wełtawą nie znaleźli się naśladowcy Aleksandra Kwaśniewskiego. Faktem jest jednak, że Havel nie bronił komunizmu i w odróżnieniu od Michnika czy Kuronia nigdy nie próbował w Komunistycznej Partii Czech doszukiwać się sojuszników.

Ponadto Havel wywodził się z rodziny czeskich potentatów biznesowych, których po wojnie wydziedziczono z majątku. Jako młody człowiek o burżuazyjnym pochodzeniu był kimś, komu odmówiono w komunistycznym państwie wyższych studiów i którego próbowano zepchnąć na margines życia. Droga Havla do elity artystycznej była drogą kogoś, kto musiał startować od pozycji laboranta w pracowni chemicznej i kto wyłącznie dzięki uporowi nie dał się zepchnąć do roli pariasa, na którą skazane były dzieci z „niesłusznych” rodzin. Ale równie ważne było to, że w mentalności Havla w odróżnieniu od Adama Michnika nigdy nie było miejsca na jakieś mroczne obawy przed czeską prawicą jako transcendentalnym złem. Owszem, w rozmaitych wypowiedziach czeskiego prezydenta zdarzała się ironiczna analiza tzw. czechaczków, czyli czeskich kołtunów zalęknionych za czasów komuny, a potem nieufnych wobec Europy. Ale nie była to ta zimna niechęć, z jaką Michnik dzielił Polskę z jednej strony na obóz światłych elit – duchowych spadkobierców Gabriela Narutowicza i z drugiej strony epigonów tych, którzy moralnie byli winni jego śmierci.

Trudno też byłoby sobie wyobrazić Havla, który litowałby się nad Husákiem lub piłby bruderszafty z byłymi szefami czeskiej bezpieki. Owszem, krytykował zapisy ustaw dekomunizacyjnych lub lustracyjnych, które uważał za zbyt ostre i zbyt utrwalające podziały z przeszłości, ale nigdy nie odrzucał konieczności rozliczenia się z komunistyczną przeszłością jako zasady. Nigdy nie wywijał też jak maczugą oskarżeniami o jaskiniowy antykomunizm, ani nie sugerował, że lustracja to jakaś ukryta chęć zamachu stanu ze strony prawicy.

W rezultacie na początku lat 90. paradoksalnie „Gazeta Wyborcza” czy „Polityka” chętniej pisała o Havlu jako człowieku fetującym The Rolling Stones na Hradczanach niż o prezydencie kraju, który szybko wyprzedził Polskę w odchodzeniu od komunizmu. Mogliśmy przeczytać, jak nowy prezydent zamawia u jazzmanów z dawnego undergroundu nowy hejnał straży zamkowej, ale niewiele dowiadywaliśmy się o tym, jak nad Wełtawą rehabilituje się ofiary komunizmu.

A przecież Havel został wybrany na prezydenta Czechosłowacji już w grudniu 1989 r., podczas gdy Polacy musieli znosić generała Jaruzelskiego jako głowę państwa aż do końca roku 1990. Tak samo pierwsze wolne wybory do czechosłowackiego sejmu, czyli Zgromadzenia Federalnego, odbyły się już 8 i 9 czerwca 1990 r., podczas gdy w Polsce pierwsze wolne wybory parlamentarne miały miejsce dopiero 27 października 1991 r.

I wreszcie jeszcze jeden wizerunek Havla, który w Polsce jest mało znany. To Havel jako sprawny, choć nie zawsze skuteczny polityk. Gdy u nas Lech Wałęsa po zdobyciu prezydentury dbał, by nie powstała żadna silna partia prawicy, Havel dość idealistycznie, ale konsekwentnie lansował Forum Obywatelskie. Czeski przywódca łudził się, że Ruch Obywatelski zastąpi partie polityczne, ale była w jego politycznej praktyce jakaś logika zabezpieczenia przemian poprzez wygraną jednego dużego bloku o opozycyjnym rodowodzie.

Potem te havlowskie plany tworzenia ruchów zastępujących partie polityczne zostały brutalnie pokrzyżowane przez konsekwencję Václava Klausa – jego politycznego alter ego. Havel zareagował na wykradzenie mu Forum Obywatelskiego i zamienienie go w partię ODS tyradami piętnującymi partyjniactwo i korupcję w polityce. Ale Klaus okazał się przez długie lata skuteczniejszy. Zarówno gdy ku rozpaczy Havla Klaus przystał na rozpad Czechosłowacji, jak i wtedy, gdy z części dawnego Obcanskego Forum uczynił thatcherowski ODS. Gdy w 1997 r. w końcu Klausowi powinęła się noga i utracił władzę, Havel nie potrafił się powstrzymać od pełnego złośliwej satysfakcji przemówienia podsumowującego klęskę politycznego rywala. Jeśli dziś piszę te słowa w momencie śmierci czeskiego przywódcy, to nie po to, aby negować jego wielkość, ale aby przypomnieć, że był też politykiem z krwi i kości. Mężem stanu mającym swoje rachuby i polityczne namiętności. Po niepowodzeniu z projektem Forum Obywatelskiego Havel podejmował jeszcze próbę z patronowaniem Unii Wolności, a potem Partii Zielonych. W obu przypadkach z umiarkowanym powodzeniem.

Wybiórcze wspomnienia

Polska lewica laicka lubiła Havla za to, że reprezentował on tradycję „masarykowską”, czyli bardzo chłodny liberalny projekt państwa laickiego, choć nieunikającego pewnego nawiązania do transcendencji. Na tle polskiego konserwatyzmu niezwykle mocno powiązanego z katolicyzmem czeski model jawił się naszej lewicy bardzo atrakcyjnie. A jednak Adam Michnik nigdy nie chciał zauważyć, że ten republikanizm Masaryka i Benesza miał w sobie bardzo silny akcent antykomunistyczny. I właśnie ten rys dziedzictwa czeskiej I republiki przyswoił Havel od ojca, co skłoniło Havla juniora do znacznie wyrazistszego odcięcia się Czechosłowacji, a potem Czech po 1989 r. od komunizmu niż w przypadku polskich elit III RP.

Paradoks całej sytuacji polegał na tym, że Havel utrzymując przyjazne relacje z dawnymi dysydentami z Polski, z Adamem Michnikiem na czele, jednocześnie nigdy w stosunku do swojego własnego państwa nie dyskredytował dążeń do wyraźnego odcięcia się od dawnej komunistycznej Czechosłowacji. I właśnie wskutek tego paradoksu weterani KOR tacy jak Antoni Macierewicz mogli z satysfakcją wskazywać na dekomunizacyjne rozwiązania czeskie, a jednocześnie Jan Lityński czy Henryk Wujec mogli chwalić się, że czeski przywódca to ich właśnie obdarzał demonstracyjnie swoją przyjaźnią. Często na tyle naiwną, żeby poprzeć w 2007 r. sugestie polskich przyjaciół z obozu „antykaczyzmu”, że polskie wybory powinny być pod międzynarodową obserwacją.

Polacy żegnają więc Havla ze szczerym żalem, przy jednoczesnej słabej świadomości różnic w losach Polski i Czech po 1989 r. Nie może być zresztą inaczej w sytuacji, gdy wiele cech czeskiej drogi od komunizmu zadawało kłam polityce i duchowi III RP. I taki to jest polski paradoks wybiórczej pamięci o Václavie Havlu.

Grudzień 2011

Václav Havel zmarł 18 grudnia 2011 roku. Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Takiego spontanicznego i masowego konduktu żałobnego nie widziała Praga od pogrzebu Jana Palacha w 1969 r. 21 grudnia dziesiątki tysięcy mieszkańców stolicy Czech odprowadzały trumnę prezydenta Václava Havla w drodze z kościoła św. Anny na Starym Mieście do katedry św. Wita na Hradczanach. Polacy z ogromnym szacunkiem oglądali migawki z pożegnania  prezydenta myśliciela. Trumnę wieziono na tej samej lawecie, na której w 1937 r. spoczywała trumna prezydenta Tomasza Masaryka, poprzedniego czeskiego „filozofa na tronie”. Ale miłość Polaków do czeskiego przywódcy jest dość specyficznym fenomenem. Bardziej szanowano w nim człowieka, który rzucił wyzwanie komunistom, niż rozumiano różnice w drogach, jakie przebyły Polska i Czechy w ciągu ostatnich 20 lat.

Pozostało 92% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999