Ale w Polsce – nawet w Toruniu, w którym mieszka – o Iwonie Chmielewskiej słyszeli do niedawna tylko nieliczni bibliofile...
Historia polskiej ilustracji książkowej dla dzieci jest bardzo ciekawa. Można powiedzieć, że w tej dziedzinie osiągnęliśmy wprost niezwykły poziom i światowe sukcesy. Do dziś z przyjemnością sięgamy po książki z lat 60. i 70., może nawet 80. Któż nie pamięta „Naszej Księgarni" czy serii „Poczytaj mi mamo" – nawet jeśli już nie z autopsji, to choćby z buszowania po antykwariatach.
Kolorowe karty z pracami: Antoniego Boratyńskiego, Bohdana Butenki, Elżbiety Gaudasińskiej, Janusza Grabiańskiego, Adama Kiliana, Jana Młodożeńca, Daniela Mroza, Elżbiety i Mariana Murawskich, Gabriela Rechowicza, Zbigniewa Rychlickiego, Olgi Siemaszko, Jerzego Srokowskiego, Janusza Stannego, Andrzeja Strumiłły, Jana Marcina Szancera, Józefa Wilkonia czy Zdzisława Witwickiego kształtowały wrażliwość kilku pokoleń. I nagle nastąpił krach.
Przemiany ustrojowe i źle pojęte prawa rynku kompletnie wyparły ambitną i wysmakowaną ilustrację. Zaczęto przedrukowywać zagraniczne pozycje, które wydawały się być czymś lepszym, bo „zachodnim". Z perspektywy czasu widzimy, że ten zalew kiczu dosłownie zdeptał polską książkę dla dzieci. Dopiero teraz, po dwudziestu latach, znowu zaczyna się robić ciekawie. Między innymi za sprawą takich wydawnictw jak Dwie Siostry czy Muchomor. I nie jest to tylko moja opinia. Nagroda Bologna Ragazzi Award jest w branży książek dla dzieci i młodzieży tym, czym Oscar w branży filmowej.