Maciej Sobczyk: Niebezpieczne półprawdy o zysku twórców i artystów

Aby dyskusja o kształcie prawa autorskiego była transparentna, należałoby z niej wyeliminować wszechobecne mity o wynagrodzeniu.

Publikacja: 08.05.2024 04:30

Maciej Sobczyk: Niebezpieczne półprawdy o zysku twórców i artystów

Foto: Adobe Stock

Trwa dyskusja o nowym kształcie prawa autorskiego i uprawnieniach oraz obowiązkach z niego wypływających. Dyskusja zdaje się nie mieć końca, choć powinna się zakończyć trzy lata temu – bo wtedy europejska dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym (dyrektywa DSM) powinna zostać wprowadzona do polskiego systemu prawnego. Dlaczego tak się nie stało? Bo nie jest to korzystne dla międzynarodowych koncernów czerpiących z rynku praw autorskich niebotyczne wręcz zyski, którymi jak najmniej chcą się dzielić z twórcami – a najlepiej wcale.

Dyskusja weszła na wyższy poziom. Trzeci już z kolei. Pierwotnie odbywała się na gruncie naukowo-legislacyjnym, i polegała na ucieraniu stanowisk i teorii w procesie konsultacji społecznych do projektu ustawy. Następnie polemika przeniosła się na forum publiczne, schodząc z intelektualnych piedestałów na poziom trotuaru. Królowały argumenty w stylu „nie powiemy, gdzie się artystom poprzewracało, że chcą jakiejś kasy poza tą, którą dostali już przy podpisaniu umów”, czy „jak ja zbuduję stół i go sprzedam, to nie domagam się pieniędzy od każdego gościa, który przy nim usiądzie”. Z tego poziomu nie widać jednak szerszej perspektywy problemu. Ta staje się widoczna z wyższych pozycji – na które dyskusja właśnie wraca. I ten trzeci poziom to publiczne polemiki na forach prawniczych i w mediach.

Czytaj więcej

Jan Błeszyński: Spór o słuszne wynagrodzenia

Wyraźnie chodzi w tym przypadku o storpedowanie procedowania projektu ustawy implementującej dyrektywę DSM, a przynajmniej osłabienie jej zapisów lub ich okrojenie. Moment jest tym donioślejszy, że proces legislacyjny zmierza do końca i od tego finiszu może zależeć ostateczny kształt ustawy, bo mimo publicznych zapewnień ministra Bartłomieja Sienkiewicza o przywróceniu zapisów o tzw. tantiemach z internetu istotne będzie to, jaki ostatecznie kształt przybierze system tantiem. A także jakie po jego przyjęciu nastąpią uzgodnienia oraz powstaną przepisy związane z finansowaniem produkcji audiowizualnych w Polsce.

Stąd biorą się liczne opinie uznanych prawników zdających się sprzyjać zasobnym międzynarodowym korporacjom, tudzież organizacji branżowych je reprezentujących. Opinie te starają się podważyć zasadność nowych przepisów, opierając się właśnie na półprawdach.

Wystarczy umowa?

Pierwsza z tych półprawd brzmi: „Tantiemy z internetu nie wszędzie są wprowadzane za pomocą ustaw, bo dyrektywa tego nie narzuca. Rozsądniej byłoby wprowadzić je za pomocą umów zbiorowych, tak jak to ma miejsce w Niemczech czy choćby we wzorcowym USA, bo tak będzie lepiej, rozsądniej, korzystniej dla wszystkich”.

To zbiorcze twierdzenie wywołuje wiele problemów. Dyrektywa DSM rzeczywiście nie narzuca sposobu implementacji przepisów na krajowy grunt. One powinny być wprowadzane zgodnie z lokalną praktyką i zwyczajami. W Polsce sprawdzony jest proces legislacyjny w parlamencie i wprowadzanie ustawowo prawa do tantiem wypłacanych za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania (OZZ). Czy to źle? Raczej dobrze. Mieliśmy już w latach 90. inny system: to producenci mieli płacić twórcom tantiemy i tego nie robili. Dopiero po wprowadzeniu zmian ustawowych ustanawiających pośrednictwo OZZ w wypłacie twórcom wynagrodzenia za eksploatację utworów audiowizualnych system zaczął sprawnie funkcjonować w latach 2000., obejmując telewizję, kina, sieci kablowe. Platform internetowych nie objął, bo wtedy ich nie było. Teraz są – i z logicznego punktu widzenia system powinien objąć również je.

Jednocześnie warto zwrócić uwagę na sytuację w krajach z tradycjami i praktyką kontraktową – czyli zawierania umów zbiorowych między twórcami i przedstawicielami podmiotów rozpowszechniających utwory audiowizualne. Proces uzgodnień wcale nie przebiega bezproblemowo, jak zdają się wykazywać autorytety. W Niemczech platformy streamingowe sprytnie podpisały porozumienie z jedną z central związkowych – VERDI, reprezentującą gównie kolejarzy i pracowników transportu, niereprezentatywną dla twórców – i w rezultacie porozumienie jest skrajnie niekorzystne dla tych ostatnich. Do tego stopnia, że 95 proc. z nich nadal nie otrzymuje wynagrodzenia za emisję ich dzieł za pośrednictwem szeroko pojętego internetu (VoD, SVoD, inne platformy). Uznaje się jednak, że implementacja dyrektywy DSM przebiegła pomyślnie. Za to w Stanach Zjednoczonych, gdzie wręcz królują umowy zbiorowe, co kilka lat wybuchają strajki twórców – głównie scenarzystów – bo zmieniająca się dynamicznie sytuacja rynkowa pogarsza warunki ekonomiczne twórców i wymusza prowadzenie kolejnych negocjacji, na które nie chce się zgodzić strona korporacyjna. Czy tego chcemy w Polsce? Strajków twórców?

Niepotrzebne OZZ?

Druga półprawda brzmi: „Pośrednictwo organizacji zbiorowego zarządzania jest zbędne, bo tylko generuje koszty”. Częste są sugestie, że OZZ uwłaszczają się na majątku twórców i bez nich system będzie lepszy, bo wiadomo, że pośrednik musi zostać wynagrodzony. Półprawda polega na tym, iż istotnie każda OZZ pobiera opłaty na poczet swojej działalności, ale zasadniczo nie są to zyski, tylko koszty operacyjne. Stworzenie systemu kontroli emisji, liczenia należności, ekspertyz prawnych i prowadzenia procesów sądowych (w imieniu twórców) generuje koszty. W uproszczeniu: organizacje zbiorowego zarządzania to nie jest rak na zdrowej tkance, tylko to mózg organizmu.

Wyeliminowanie pośrednika w postaci OZZ spowoduje, że twórcy sami będą musieli się dogadywać z korporacjami technologicznymi i poszczególnymi nadawcami. To będzie dyskusja „mrówki ze słoniem”. Twórcy będą mrówką, bo nawet organizacje poszczególnych grup twórców są wielokrotnie słabsze i uboższe od korporacji. Zostaną rozdeptani. Poza tym, jeśli każda z takich organizacji będzie zmuszona wynająć specjalistów, to - pomnożywszy to przez ilość środowisk twórczych - koszty okażą się wielokrotnie wyższe, a zysk twórców znacznie niższy niż w przypadku reprezentacji przez OZZ. Gdzie tu sens?

Trzecia półprawda brzmi: „W razie przyjęcia proponowanych rozwiązań przedsiębiorca zostanie skonfrontowany z żądaniami co najmniej kilku organizacji zbiorowego zarządzania”. Owszem, tak będzie w przypadku platform internetowych. To znów tylko połowa prawdy, i to chyba nawet ta „mniejsza połowa”. W tej chwili bowiem taka sytuacja dotyczy nadawców tradycyjnych. Stacje telewizyjne kablowe, sieci kin są skonfrontowane z tymi „żądaniami”, a jednak funkcjonują, przynosząc zyski swoim właścicielom. Dlaczego miałoby się to nie udać platformom internetowym, które z roku na rok stają się potężniejsze i zamożniejsze? (globalny zysk platformy N. tylko za IV kwartał 2023 r. to niemal 2 mld dol.). Ponadto opłaty, których domagają się polscy twórcy, są skalkulowane na niższym poziomie niż na przykład te we Francji. I tam jakoś się udaje zarabiać.

Zarzuty wzrostu kosztów

Czwarta półprawda brzmi: „Wprowadzenie nowych przepisów i obciążeń dla nadawców spowoduje przerzucenie kosztów na użytkowników”. Czyli jeśli nowe przepisy wejdą w życie i platformy streamingowe będą musiały zapłacić 1–1,5 proc. od zysku, to podniosą ceny abonamentów. Tyle że realny wzrost proporcjonalny do obciążeń wynikających z przyjęcia ustawy podniósłby abonamenty o jakieś 50 groszy miesięcznie, a tymczasem platformy stale podnoszą cenę usług, blokują korzystne dla użytkowników rozwiązania (np. współdzielenie kont) niezależnie od przepisów. Nowe obowiązki niczego nie zmienią, bo są de facto kroplą w morzu kosztów i zysków. A przy okazji warto zauważyć, że korporacje międzynarodowe korzystają z różnych udogodnień i zachęt ze strony państwa, które te obciążenia zmniejszają, a często nawet mogą je niwelować.

Piąta półprawda: „Wynagrodzenie za korzystanie z utworów w internecie nie powinno być przymusowe, bo ogranicza swobodę gospodarczą. Lepszym rozwiązaniem jest dobrowolność”. Można się spotkać wręcz ze sformułowaniami, że „prawo do wynagrodzenia nie jest dominującym rozwiązaniem w Unii Europejskiej”. To już jest kompletne kuriozum, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że zdanie to padło w kontekście właśnie przymusu płacenia tantiem. Sprawiedliwe i proporcjonalne wynagrodzenie przyświeca idei dyrektywy DSM, a także jest podstawą funkcjonowania nowoczesnych społeczeństw. Czasy wyzysku kapitalistycznego odchodzą w przeszłość – co prawda powoli, ale to się dzieje. W całej Europie na pierwszym miejscu stawia się dobrostan człowieka, a nie zysk korporacji. Większość pracowników, a już zwłaszcza tych z „pokolenia Z”, szuka równowagi pomiędzy zyskiem i życiem. Proponowane zmiany ustawowe w tę stronę zmierzają – do podzielenia się wypracowanymi wspólnie korzyściami, a nie umożliwienia budowania kolejnych pałaców przez wąskie grono zarządzające korporacjami. Sposobem na osiągnięcie tego stanu jest wprowadzenie ustawowego przymusu dzielenia się zyskiem. Inaczej nigdy tego podziału zysku nie będzie, bo z zasady, jeśli przedsiębiorca (korporacja) ma dobrowolny wybór: zapłacić czy nie zapłacić, to wybierze niepłacenie.

Szósta półprawda: „Twórcy otrzymali już raz wynagrodzenie umowne i nie mają prawa żądać dodatkowych kwot, bo nie ponoszą ryzyka działalności”. Owszem, twórcy podpisują umowy i zgadzają się na jakieś wynagrodzenie, lecz ponoszą ryzyko w równym stopniu jak producenci i emitenci. Wiele umów zawiera klauzule wypłacalności tylko w momencie doprowadzenia utworu do końca, co bardzo często nie następuje, i to nie z winy autorów, tylko często z „przyczyn niezależnych”. Twórca wtedy zostaje na lodzie, angażując się często przez wiele miesięcy i pracując za minimalne stawki, a często wręcz tylko za ich obietnicę – co już wprost przypomina warunki prekariatu.

Wynagrodzenie twórców od dziesiątków lat składa się z dwóch transz. Wynagrodzenia umownego za pracę na etapie produkcji oraz drugiej transzy uzależnionej od oglądalności dzieła, ale nie mierzonej wyłącznie jego popularnością czy sukcesem, ale samym faktem korzystania z niego przez odbiorców. Taki układ wydaje się sprawiedliwy. Na początku prac, kiedy podpisuje się umowę, nie sposób stwierdzić, czy dzieło przyciągnie zainteresowanie odbiorców – łatwo zażądać zbyt wysokiej lub zbyt niskiej kwoty. Rozwiązaniem salomonowym jest właśnie system tantiem. Pierwotna umowa nie obciąża nadmiernie producenta, natomiast druga rata przychodzi tylko w momencie, kiedy utwór jest przez publiczność oglądany. Im większy sukces, tym więcej pieniędzy. Jeśli sukcesu nie ma, nie ma też pieniędzy. Czy to nie jest sprawiedliwy system?

Publiczna dyskusja ma przekonać opinię publiczną, ale także decydentów – posłów i senatorów. Ta dyskusja jest częścią lobbingu, który, jeśli jest transparentny, nie powinien być postrzegany negatywnie. Aby jednak sama dyskusja była transparentna i zrozumiała, należałoby z niej wyeliminować właśnie półprawdy i zająć klarowne stanowiska. A te są następujące: twórcy domagają się sprawiedliwego udziału w sukcesie swoich dzieł, a strona korporacyjna stara się zablokować przymus dzielenia się sukcesem i zyskami, które czerpie bezpośrednio z dzieł twórców. Obie strony muszą się ostatecznie spotkać – najlepiej pośrodku, bo tylko kompromis doprowadzi do rozładowania napięć.

Oby stało się to jak najszybciej.

Autor jest scenarzystą, przewodniczącym zarządu Gildii Scenarzystów Polskich

Trwa dyskusja o nowym kształcie prawa autorskiego i uprawnieniach oraz obowiązkach z niego wypływających. Dyskusja zdaje się nie mieć końca, choć powinna się zakończyć trzy lata temu – bo wtedy europejska dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym (dyrektywa DSM) powinna zostać wprowadzona do polskiego systemu prawnego. Dlaczego tak się nie stało? Bo nie jest to korzystne dla międzynarodowych koncernów czerpiących z rynku praw autorskich niebotyczne wręcz zyski, którymi jak najmniej chcą się dzielić z twórcami – a najlepiej wcale.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Gorzka porażka sądownictwa
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Rzecz o prawie
Arkadiusz Sobczyk: Firma jako administrator, czyli ważkie skutki błędu
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: O sztuce dla prawa
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Adwokaturo, czemu sobie to robisz?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: „Nie bać Tuska” kontra osiem gwiazdek