Jarosław Gwizdak: Bluzgam, więc jestem

Wciąż jest czas odpowiednie dać rzeczy słowo.

Aktualizacja: 24.08.2021 12:13 Publikacja: 24.08.2021 02:00

Jarosław Gwizdak: Bluzgam, więc jestem

Foto: AdobeStock

Jestem pełen podziwu dla konsekwencji rodaka (w dodatku być może Ślązaka) z Tarnowskich Gór, który przez kilkanaście miesięcy kradł z budowy dworca jedną kostkę brukową każdego dnia. Wiadomości o jego wyczynie obiegły polskie media w końcu lipca.

Mężczyzna codziennie rowerem przejeżdżał obok budowy. Zatrzymywał się, podnosił wybraną kosteczkę ze sterty, chował ją do przywieszonej na kierownicy lub bagażniku torby i odjeżdżał. Śledczy naliczyli, że zabraną kostką można wyłożyć 170 mkw. powierzchni (!), a kolej oszacowała wartość skradzionego materiału na około 50 tys. zł.

Czytaj także: Jarosław Gwizdak: Działaniom prezesów sądów nie przyświeca interes sędziów

„Kostka do kostki, będzie podjazd boski" chciałoby się sparafrazować mądrość narodu o ziarnkach, których zbierze się miarka. Konsekwencja, determinacja i upór zbieracza imponuje. Nie zawsze było przecież ciepło, czasem w Tarnowskich Górach musiało padać i wiać. A on robił swoje. Teraz, gdy wyjątkowo karniści nie mają co do tego większej wątpliwości, poniesie odpowiedzialność za czyn ciągły. (Z góry przepraszam za ewentualne pomyłki, jestem cywilistą).

będzie puste miejsce

Podobną konsekwencję i upór obserwuję ostatnio w demontażu poszczególnych instytucji, które pozwalały na zaliczanie Polski do krajów w pełni wolnych i demokratycznych. Cegiełka Trybunału Konstytucyjnego, cegiełka Krajowej Rady Sądownictwa, Sąd Najwyższy.

Misterna rozbiórka postępowała i postępuje. Zupełnie jak w branży budowlanej, szereg poważniejszych prac odbywa się latem. Było pamiętne lato 2017 r. z „łańcuchami światła" i prezydenckim vetem w 2/3 ustaw proponowanych przez sejmową większość. Początek lipca 2018 r. – znów tłumy przed budynkiem Sądu Najwyższego, kiedy ważyły się losy nie tylko pierwszej prezes Małgorzaty Gersdorf.

A latem 2021 r. rozmawiamy o wolności mediów, rozmyślając również o parlamentarnych transakcjach i koalicyjnych konfiguracjach. Nie są to budujące rozmowy.

Chciałbym zwrócić uwagę na język, jaki od dłuższego czasu funkcjonuje w debacie publicznej – on również mówi nam wiele o obecnej sytuacji.

W parlamencie nieparlamentarne

Ktoś kiedyś przestrzegał wybrańców narodu zgromadzonych na Wiejskiej, że „Wersal się skończył". Od kiedy mniej więcej świadomie śledzę poczynania i sposób funkcjonowania władzy ustawodawczej, tego Wersalu nigdy nie widziałem, ale dobrze wiedzieć, że kiedyś się skończył.

Ktoś nazywa kogoś „szmatą", ów kolejnego „kanalią". Z trybuny sejmowej padają coraz cięższe słowa. Poza językową wrażliwością obrywa także elementarne poczucie sprawiedliwości i przestrzegania procedur. Niekorzystne dla większości głosowanie powtarza się, aby uzyskać pozytywny wynik. Trwa wieczna dogrywka, która kończy się tylko wtedy, gdy większość zdobędzie w końcu gola.

Wydłubywanie cegiełek i demontaż państwa postępują. Poczucie zaufania do prawa, postrzeganie państwowości czy konstytucyjne wartości się chwieją. Niestety, towarzyszy temu często rechot i bluzg. Z trybuny sejmowej miota się wulgaryzmami, każe się innym nie tylko „spadać". A zły język schodzi coraz niżej, a może równocześnie mocniej wchodzi na salony. Zadomowił się wśród Polaków.

Zacząłem od lokalnych (śląskich) wydarzeń i również nimi zakończę. Jest w Katowicach znakomite bistro, serwujące doskonałe śniadania, wykwintną kawę i herbatę, pyszne ciasta. Menu jest zadbane i dopieszczone w każdym detalu.

Właściciele z wielką pasją karmią i rozpieszczają mieszkańców mojego miasta. Ogródek kawiarni jest uroczy i przytulny. Ale ja znowu muszę się do czegoś przyczepić.

Uczta... słowna

Kawiarnia obchodzi właśnie kolejne urodziny. Z tej okazji na portalu społecznościowym zadaje swoim gościom pytanie: co lubicie u nas żreć? Nie poprzestając na tym, wypuszcza serię t-shirtów z niezwykle pomysłowym i zabawnym nadrukiem „żyj i żryj". Tracę apetyt.

Oczywiście kontrowersje i nieszablonowe pomysły to podstawa marketingu. Mam tego świadomość. Podobnie jak tego, że bywam „boomerem". Metryki nie oszukam. Zakładam wreszcie, że młodsi bywalcy bistro uwielbiają tego rodzaju ironię i kontrast między wyrafinowanymi przysmakami na talerzu i knajackim językiem w social-mediach czy na koszulkach. Mnie to po prostu przeszkadza.

A może to my, prawnicy, wciąż widzący i słyszący olbrzymią wagę i doniosłość słów – chociażby „winny" czy „niewinny", „zasądza" czy „oddala" – moglibyśmy uratować język? Przypominać wciąż o tym, by „odpowiednie dać rzeczy słowo"? Wciąż wierzę, że nie jest na to za późno. Słowo do słowa, zacznie się (inna) rozmowa.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015

Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Nie hejtujmy walki z hejtem
Rzecz o prawie
Leszek Kieliszewski: Sędziowie neo i paleo, czyli jaki jest sąd, nie każdy widzi
Rzecz o prawie
Marlena Pecyna: Dwie ścieżki naprawy. Ale czy dobre?
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Kogo powinno się osądzić?
Rzecz o prawie
Robert Damski: Żołnierz dziewczynie nie skłamie