Konwencja z udziałem młodych – od tego się zaczęło. Postawienie na Piotra Ikonowicza jako kandydata na RPO, rozmowy z pracownikami posłów i posłanek Lewicy, wyjazd Włodzimierza Czarzastego do Żuromina w sprawie ASF i konferencja z liderem AgroUnii Michałem Kołodziejczakiem, inicjatywy parlamentarne dotyczące pracowników, takie jak projekt Marceliny Zawiszy i Agnieszki Dziemianowicz-Bąk dotyczący ochrony płac w trakcie kwarantanny. To wszystko sygnały tylko z ostatniego miesiąca. Teraz porozumienie z PiS i akcentowanie, że politycy w polityce są po to, by załatwiać coś dla ludzi, a nie zajmować się sobą. Lewica wykuwa dla siebie powoli nową tożsamość, co irytuje liberalne centrum. Ta irytacja w tym tygodniu przybrała wygląd ocierający się niemal o histerię. Lewica nie ma jednak innego wyboru niż postawienie na własną „flagę", bo inaczej czeka ją powtórka z wyborów prezydenckich w ubiegłym roku, gdy jej wyborcy odpłynęli masowo do Rafała Trzaskowskiego.
Jak mówił niedawno w rozmowie z „Rzeczpospolitą" strateg Tomasz Karoń, Lewica za bardzo upodabnia się do Platformy, zwłaszcza pod względem światopoglądowym. I musi mieć swoją „nogę" pracowniczą i społeczną.
Przeczytaj: Tomasz Karoń: Jak wejść w nowy świat
Budowanie tożsamości oczywiście niesie też za sobą ryzyko. Bo dotychczasowi wyborcy Lewicy mogą poczuć się skonfundowani, zwłaszcza ostatnimi wydarzeniami. Lewica nie ma już chyba jednak wyjścia, jeśli nie chce wspomnianej „powtórki z rozrywki". Pytanie, czy jej liderzy wytrzymają teraz kolejne fale ataków na nią i nie będą przejmować się potencjalnymi wahaniami w sondażach. Być może zresztą nie ma się czego tak bardzo obawiać, bo sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej" wskazuje jednoznacznie, że Polacy chcą wspólnego głosowania z PiS w sprawie unijnych pieniędzy, a tylko 2,7 proc. chce blokady razem ze Zbigniewem Ziobrą. Nawiasem mówiąc, ten wynik może być też lampką ostrzegawczą dla ministra, który sam chce tym głosowaniem „przeciw" budować własną tożsamość.
Wracając jednak do Lewicy, droga przed nią jest trudna i wymaga dużej konsekwencji. Bycie partią opozycyjną, która jest mostem do partii rządzącej, to pozycja, którą zajmowało dotychczas PSL. W tym miejscu ciosy spadają z każdej strony. Wystarczy zapytać Władysława Kosiniaka-Kamysza. Bo jeśli Lewica utrzyma to budowanie nowej tożsamości, to może być kiedyś niebezpiecznie bliska dla samego PiS, które w 2015 roku stało się ambasadorem klasy ludowej i wykluczonych. A jak zauważył w tym tygodniu redaktor Łukasz Mężyk z 300POLITYKA, Lewica zaczyna myśleć o klasie ludowej, a jej kandydat na RPO to postać niczym Bernie Sanders z USA.