Chleb drożeje, bo drożeją wszystkie składniki do jego produkcji: nie tylko mąka, paliwa czy energia, ale też galopująca inflacja budzi presję na płace. Część firm panikuje, bo dostała ostrzeżenia o możliwych wyłączeniach prądu.
Pewne są podwyżki cen, pytanie – o ile. Jedni twierdzą, że na koniec roku chleb może kosztować 10 zł, inni – że zapłacimy nawet 30 zł za bochenek.
Rozchwiane ceny
Coraz droższy jest chleb nasz powszedni. Według GUS pieczywo w ciągu ostatnich 12 miesięcy podrożało już o jedną czwartą (26,5 proc.), co jest efektem podwyżek cen mąki o 34 proc., co z kolei wynika ze skoku cen zbóż (o 74 proc. rok do roku). A rekordowo drogie zboża są, oczywiście, wynikiem wojny w Ukrainie, która zablokowała jedną trzecią światowego eksportu pszenicy.
W kontekście tych problemów zupełnie nieistotne jest, że spożycie chleba w Polsce ciągle spada: jeszcze w 2010 r. przeciętny Polak zjadał miesięcznie 4,69 kg chleba, w 2020 r. (najnowsze dane GUS z marca 2022 r.) jego apetyt spadł do 2,75 kg. Na ten problem tradycyjnie uskarżali się piekarze, który twierdzili, że chleb cierpi przez zły PR.