Deby całe życie pozostawał przede wszystkim żołnierzem. Szef armii u prezydenta Hissene'a Habre doszedł do władzy 1 grudnia 1990 r. w wyniku zamachu stanu. Od tego czasu rządził żelazną ręką, dopuszczając się w szczególności w latach 90. licznych mordów na oponentach.
Ale Francja zawsze stała u jego boku. Paryż był przekonany, że alternatywa – przejęcie władzy w cztery razy większym od Polski kraju przez takie organizacje dżihadystów jak Boko Haram – jest znacznie gorsza.
W 2008 r. francuskie wojsko zatrzymało rebeliantów dosłownie u progu pałacu prezydenckiego w stolicy N'Djamenie. W lutym 2019 r. udało się rozbić przeciwników na północy kraju dzięki nalotom francuskich myśliwców Mirage.
Kolejne starcie rozpoczęło się 11 kwietnia tego roku, w dniu kontrolowanych wyborów, w których Deby starał się o uzyskanie szóstego mandatu. Na terytorium Czadu od strony Libii wkroczyli bojownicy FACT, ugrupowania składające się w głównej mierze z członków plemienia Goran, do którego należał Habre. Pozostaje w sojuszu z islamistami libijskimi, których bazą jest miasto Misrata.
Na wieść o narastającym zagrożeniu Deby, który oficjalnie wygrał wybory z poparciem 79 proc. głosujących i otrzymał stopień marszałka, postanowił raz jeszcze osobiście zaangażować się w walki. Oficjalnie: w minioną niedzielę udało się rozbić rebeliantów, zabijając 300 wrogich żołnierzy. Straty po stronie armii Czadu miały być minimalne. Dopiero we wtorek okazało się, że w starciach ranny został sam prezydent, i to tak poważnie, że nie przeżył. Ogłaszając w N'Djamenie jego śmierć, jednocześnie rozwiązano rząd i parlament.