Władimir Putin po dwóch rozmowach telefonicznych z Angelą Merkel wcielił się w rolę mediatora w zażegnaniu nie tylko kryzysu migracyjnego pomiędzy Mińskiem a Unią Europejską. Niespodziewanie opowiedział się w czwartek za „dialogiem pomiędzy białoruskimi władzami a opozycją". Nie precyzował. Liderka opozycji demokratycznej Swiatłana Cichanouska zaapelowała z Wilna o uwolnienie wszystkich więźniów politycznych i zaprzestania represji. W podobny sposób zareagował były minister kultury i dyplomata, a obecnie przebywający w Warszawie opozycjonista Paweł Łatuszka.
– Prawdziwego dialogu reżimu z opozycją demokratyczną nie będzie. Naiwnie byłoby przypuszczać, że Kremlowi chodzi właśnie o to. Przecież Putin przyznał, że w sierpniu 2020 roku trzymał służby w gotowości na granicy, by mogły w każdej chwili pomóc tłumić protesty – mówi „Rzeczpospolitej" Aleksander Klaskouski, znany białoruski politolog.
Kogo więc miał na myśli Putin, mówiąc o białoruskiej opozycji? – To nie jest rola Rosji wskazywać władzom w Mińsku rozmówców. To sprawa społeczeństwa białoruskiego. W Rosji jednak rozumieją, bez reform i bez jakiegokolwiek wewnętrznego dialogu politycznego państwowość białoruska jest bardzo niestabilna – mówi „Rzeczpospolitej" Andriej Suzdalcew, politolog i ekonomista z prestiżowej moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomii. – Przecież w Rosji jest dialog z opozycją – wskazuje nasz rozmówca.
Czytaj więcej
Tylko groźba twardych sankcji całego Zachodu może jeszcze odwieść Rosję od inwazji na Ukrainę – sądzą Amerykanie.
Władze w Mińsku apel Putina potraktowały jako zachętę do dialogu z opozycją właśnie na wzór rosyjski. – Ze zdrajcami rozmów nie będzie – mówiła w sobotę rzeczniczka Łukaszenki Natalia Ejsmont.