Autor „Dziejów grzechu", „Doktora Judyma" czy „Przedwiośnia" patronował szczególnemu miejscu na mapie Warszawy. U zbiegu dwóch głównych arterii stolicy – alei Solidarności (dawniej Świerczewskiego) oraz Jana Pawła II (dawniej Juliana Marchlewskiego) – parter i piętro zajmowała placówka chętnie odwiedzana przez bukinistów. Na ponad 300 metrach powierzchni na parterze po lewej stronie znajdowało się stoisko z literaturą popularną, po prawej z literaturą dziecięcą. Na oba z wielkiego portretu spoglądał Stefan Żeromski. Aby zaznajomić się z literaturą specjalistyczną, książkami o sztuce, albumami, trzeba było po kamiennych schodach wejść na wysokie pierwsze piętro.
Tradycją tego miejsca były spotkania z czytelnikami. Pamiętam, jak rodzice zabrali mnie tam na spotkanie z Agnieszką Osiecką i Bułatem Okudżawą, ale też kiedy kilka lat później już sam przybyłem na spotkanie z Michaliną Wisłocką z okazji wydania jej „Sztuki kochania".
Zabytkowy zielony neon „Księgarnia im. Stefana Żeromskiego" zasili zapewne muzeum neonów, a księgarnia przejdzie do historii. A wydawało się, że jest nieśmiertelna. W czasach transformacji udawało się ją uratować kilkakrotnie. Najpierw, gdy z upadającej sieci Domu Książki trafiła do Bellony, potem był Matras, a ostatnio Świat Książki.
Dlaczego w Warszawie – mieście (podobno) ludzi czytających, siedzibie kilku wyższych uczelni – sprzedaż książek i prowadzenie księgarń jest zjawiskiem nieopłacalnym, pozostaje dla mnie zagadką. Pierwszym tego symptomem była klęska Uniwersusa. Niezorientowanym wyjaśniam, że miała być to modelowa, wielopoziomowa księgarnia powołana do życia pod koniec lat 70. XX wieku. Uniwersus wydawał się być dla czytelników placówką idealną – zawierał dużą księgarnię samoobsługową, dział książek zagranicznych, miejsce spotkań z czytelnikami i stoiska specjalistyczne. Do tego niewielką kawiarenkę. Niestety, ze względu na czynsz poszczególne segmenty księgarni zaczynały być wypierane przez banki, firmy reklamowe, aż całość przestała być księgarnią.