Impeachment krzepi Trumpa

Trzeci w historii Stanów Zjednoczonych proces o odsunięcie prezydenta od władzy kończy się uniewinnieniem nawet bez przesłuchania świadków. Amerykanie nie dbają już o dobro państwa, tylko podporządkowują się interesom swojego politycznego plemienia.

Publikacja: 07.02.2020 10:00

Impeachment krzepi Trumpa

Foto: Getty Images/AFP

Lisa Murkowski była ostatnią nadzieją demokratów. Ale w piątek 31 stycznia prawnuczka polskiego imigranta zdecydowała, że jednak nie będzie głosowała za przesłuchaniem w Kongresie świadków szantażowania przez Donalda Trumpa ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, w tym przede wszystkim byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona. To przesądziło o zamknięciu procesu odsunięcia od władzy amerykańskiego przywódcy, bo bez głosu republikańskiej senator z Alaski demokraci nijak nie mogli zebrać większości, która podjęłaby decyzję o przedstawieniu opinii publicznej szczegółowej wiedzy o zachowaniu prezydenta. Nie mówiąc już o przekonaniu 67 senatorów ze 100, że Trump nie powinien dłużej pełnić najwyższego urzędu w państwie. Po kilku godzinach od wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej 51 głosami przeciw 49 republikanie postawili w Senacie na swoim. Po obu stronach Atlantyku dwie najbardziej ugruntowane demokracje świata obrały bardzo ryzykowny kurs.




Konserwatywna rewolucja

Trump przygotował się do tego pojedynku bardzo starannie. Do zespołu swoich adwokatów zatrudnił jednych z najlepszych prawników. Alan Dershowitz, emerytowany profesor Harvardu, ma na koncie obronę wielu najsłynniejszych Amerykanów, którzy znaleźli się w poważnych tarapatach, w tym O.J. Simpsona, Mike'a Tysona czy finansisty Jeffreya Epsteina, który powiesił się w celi, nie doczekawszy procesu. Drugim był Ken Starr, który jako specjalny prokurator doprowadził przed 21 laty do rozpoczęcia procesu impeachmentu Billa Clintona z powodu, zdawałoby się, niemającego wpływu na bieg spraw państwowych – romansu z praktykantką Moniką Lewinsky (oskarżając prezydenta o krzywoprzysięstwo i poplecznictwo).

Linia obrony Trumpa opierała się jednak na niezbyt mocnym argumencie, że prezydent nie może zostać odsunięty od władzy z powodu oskarżeń, które nie mają charakteru kryminalnego. Ale nie to skłoniło Murkowski, a także jej kolegę z Tennessee Lamara Alexandra i kilku innych, umiarkowanych republikanów, do ukręcenia sprawie łba. Chodziło raczej o logikę polityczną, efekt radykalnej rewolucji konserwatywnej, jaką Trump narzucił Senatowi za pośrednictwem przewodniczącego republikańskiej większości Mitcha McConnella.

Trudno tu nie dostrzec paraleli z Wielką Brytanią. Trzy i pół roku temu, przed referendum rozwodowym, Partia Konserwatywna była ugrupowaniem o wielu nurtach, w którym dominowali jednak zwolennicy integracji europejskiej. Jednak dziś, pod okiem Borisa Johnsona, to zwarta drużyna zwolenników brexitu, która konserwatyzm zespoliła z nacjonalizmem. Przed wyborami prezydenckimi w listopadzie 2016 r. Trump także był outsiderem Partii Republikańskiej. Jej nominację uzyskał wbrew aparatowi ugrupowania, bezpośrednio odwołując się do wyborców, przede wszystkim białych mężczyzn z zubożałej klasy średniej, którzy czuli się zagrożeni przez globalizację. Od tego czasu Ameryka co prawda nie podjęła jednej decyzji na miarę brexitu, ale cała ich seria być może już składa się na cywilizacyjną rewolucję o porównywalnym wymiarze. Jej elementami są z pewnością starania o zaostrzenie prawa do aborcji, umocnienie prawa do posiadania broni, zmiana proporcji w Sądzie Najwyższym na rzecz konserwatywnego orzecznictwa, walka z imigracją i wolnym handlem.

Gdy 19 grudnia Izba Reprezentantów przegłosowała wniosek o rozpoczęcie w Senacie procesu impeachmentu, niewielu republikanów na poważnie pochyliło się nad zarzutami stawianymi Trumpowi. Jednym z wyjątków był Mitt Romney, kandydat republikanów na prezydenta z 2012 r., senator z Utah i głęboko wierzący mormon, który doszedł do wniosku, że przesłuchanie Boltona jest konieczne. Drugim wyjątkiem – Susan Collins, senator z Maine, która jako jedna z ostatnich przedstawicielek republikanów w Kongresie zachowała liberalne poglądy (jest m.in. zwolenniczką prawa do aborcji i przeciwniczką kary śmierci).

Ale pozostałych 51 republikańskich senatorów jak jeden mąż stanęło w obronie Trumpa w przekonaniu, że w ich okręgach wyborczych konserwatywna rewolucja zaszła zbyt daleko, aby można było ją powstrzymać czy tym bardziej odwrócić. Dla nich obecny prezydent stał się jedyną nadzieją na utrzymanie w listopadzie nie tylko Białego Domu, ale i większości w Senacie. Szczególnie że jeszcze bardziej konserwatywnemu od Trumpa Mike'owi Pence'owi brakuje charyzmy, aby z sukcesem bronić barw partii, a innych przywódców tego pokroju w ugrupowaniu nie ma.

Skrucha Clintona, pewność Trumpa

Przed dwoma dekadami Bill Clinton także został w końcu uniewinniony, gdy okazało się, że nie ma 67 senatorów chcących odsunąć go od władzy. To był jednak finał długiego procesu, w którym przesłuchano wszystkich świadków, a demokratycznego prezydenta uratowały głosy kilku republikanów, którzy uznali, że nawet zarzut kłamstwa pod przysięgą i blokowania prac wymiaru sprawiedliwości nie usprawiedliwia pozbawienia urzędu przywódcy cieszącego się zaufaniem większości Amerykanów. Sam Clinton pełen skruchy przeprosił za swoje czyny i uznał swoje zachowanie za niemożliwe do usprawiedliwienia.

Z Trumpem jest zupełnie inaczej. Gdy Senat w ostatnim dniu stycznia rozważał, czy przesłuchać świadków, prezydent był na wiecu w New Jersey. – Rządy demokratów to przestępstwa, korupcja i chaos. Rządy republikanów to prawo, porządek i sprawiedliwość – grzmiał. Stawianie w ten sposób sprawy nie pozostawia wiele miejsca na dialog, na kompromis. Anne Applebaum, publicystka „Washington Post" i laureatka nagrody Pulitzera, a prywatnie żona Radosława Sikorskiego, mówi w rozmowie z „Plusem Minusem": – Ameryka stała się dziś równie spolaryzowanym politycznie krajem, co Polska. To paraliżuje system podejmowania władzy, podstawy ustrojowe.

I rzeczywiście, ojcowie amerykańskiej demokracji, opracowując konstytucję kraju, dbali przede wszystkim, aby utrzymać równowagę trzech organów władzy, by zapobiec powstaniu czegoś na kształt „demokratycznej monarchii", jaką znali z Wielkiej Brytanii. To umożliwiło dwa wieki później, 9 sierpnia 1974 r., złożenie urzędu przez jednego z najpotężniejszych prezydentów, jakiego znała Ameryka: Richarda Nixona. Wobec nieuchronnego odsunięcia od władzy w wyniku rozpoczynającego się w Kongresie procesu impeachmentu amerykański przywódca wolał sam się usunąć (został później ułaskawiony przez swojego następcę Geralda Forda).

Dla wielu politologów rezygnacja przez Senat z rzetelnego procesu Trumpa oznacza cofnięcie demokratyzacji ustroju USA przynajmniej o cztery dekady. Sondaż przeprowadzony przez CNN wskazuje bowiem, że dziś to przynależność partyjna – można wręcz powiedzieć: plemienność – rozstrzyga o stosunku do najważniejszych spraw państwowych. O ile 89 proc. wyborców demokratycznych uważa, że Senat powinien przeprowadzić należny proces prezydenta obejmujący publikację najważniejszych dokumentów i przesłuchanie kluczowych świadków, o tyle tylko 8 proc. wyborców republikańskich jest podobnego zdania.

Ta polaryzacja znajduje odzwierciedlenie w deklaracjach polityków. – Znajduję tylko jedno słowo na określenie decyzji o umorzeniu procesu prezydenta bez realnej debaty: wstyd – przyznał lider demokratycznej mniejszości w Senacie i senator z Nowego Jorku Chuck Shumer. Ale Marco Rubio, senator z Florydy, który w 2016 r. walczył z Trumpem o nominację republikańską w wyborach prezydenckich, teraz uznał, że sama próba impeachmentu jest grą na rzecz Władimira Putina.



Znaleźć Ukrainę na mapie

W przeddzień decyzji proceduralnych Senatu „New York Times" opublikował fragmenty książki byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona „The Room Where it Happened" („Pokój, w którym to się stało"), które zadają kłam ocenie Rubio. Przeciwnie, z przecieków rysuje się obraz prezydenta, który instrumentalnie traktuje Ukrainę i jest gotowy podporządkować nie tylko jej interesy bezpieczeństwa, ale także interesy bezpieczeństwa Ameryki partykularnym korzyściom: skompromitowaniu przed nadchodzącymi wyborami swojego potencjalnie najważniejszego rywala Joe Bidena.

To zresztą ocena, którą podziela otoczenie prezydenta. – Czy naprawdę sądzisz, że Ameryce zależy na Ukrainie? – rzucił w chwili słabości sekretarz stanu Mike Pompeo do dziennikarki publicznego radia NPR Mary Louise Kelly. – Ciekawe, czy sama znalazłabyś tę Ukrainę na mapie – dodał.

Ujawnione nagrania z poufnych rozmów prezydenta m.in. z udziałem Lwa Parnasa, doradcy osobistego adwokata Trumpa Rudy'ego Giulianiego, w których brali udział szef CIA oraz sekretarze obrony i stanu, także wskazują na podobny tok myślenia. – Czy sądzicie, że ci Ukraińcy długo wytrzymają przeciw Rosjanom? – dopytuje się amerykański przywódca. – Nie, długo nie wytrzymają, szczególnie bez wsparcia Ameryki – odpowiada Parnas, a inni uczestnicy spotkania przeciw temu nie oponują.

Zresztą sam Trump nigdy później nie wystąpił do CIA o raport, który potwierdziłby tezę Parnasa lub jej zaprzeczył. Jak zeznaje Bolton, polityk z pewnością bardziej prostolinijny i przez to bardziej wiarygodny od swojego ówczesnego szefa, prezydent polecił mu skontaktować się z Rudym Giulianim, który budował na Ukrainie równoległy aparat dyplomatyczny. Zdaniem doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydent wówczas jasno uzależnił wypłatę Ukrainie blisko 500 mln dol. pomocy wojskowej od rozpoczęcia przez Zełenskiego formalnego śledztwa w sprawie domniemanych afer korupcyjnych Joe Bidena i jego syna Huntera. Ta sugestia całkiem jasno wybrzmiała zresztą dwa miesiące później w rozmowie telefonicznej obu przywódców, którą Biały Dom musiał ujawnić opinii publicznej.

Adam Schiff, przewodniczący Komisji Wywiadu Izby Reprezentantów, który przedstawiał w Senacie zarzuty przeciw prezydentowi, starał się opisywać działania Białego Domu w szerszym kontekście geopolitycznym – starcia Stanów z Rosją. Miał nadzieję, że to bardziej przemówi do senatorów. Strategia nie była naiwna, bo Kongres od dawna przyjął bardzo twardą politykę wobec Moskwy. Wystarczy wspomnieć, że Izba Reprezentantów aż 419 głosami za, przy ledwie trzech przeciw, przyjęła zaostrzenie sankcji wobec Kremla z powodu ingerencji w wybory prezydenckie 2016 r. oraz utrzymywanie okupacji Krymu i Donbasu. W Senacie ta sprawa zyskała porównywalną aprobatę (98 głosów za, przy tylko dwóch przeciw). W podobny sposób Kongres zmusił Trumpa do sprzedaży Ukrainie ręcznych pocisków przeciwpancernych Javelin, broni, która może się okazać rozstrzygająca na polu walki w Donbasie. Ta inicjatywa oznaczała zerwanie z trzema latami wahań Baracka Obamy, który nie zdecydował się na przekazanie władzom w Kijowie tzw. broni ofensywnej.

A jednak gdy się okazało, że ukraiński skandal może zakończyć się odsunięciem od władzy republikanów, senatorowie z całą świadomością postanowili poświęcić demokratyczny kraj sprzeciwiający się autorytarnej Rosji. To nie może nie dać do myślenia także Polsce, która od 2015 r. niemal całą architekturę bezpieczeństwa opiera na aliansie z administracją Trumpa.

Białych coraz mniej

Amerykański miesięcznik „The Atlantic" sprawę impeachmentu Trumpa wpisuje w długą walkę o utrzymanie władzy przez grupę białych mężczyzn. Zasadniczymi etapami tej walki miałyby być obrona niewolnictwa, również z bronią w ręku w wojnie secesyjnej; sprzeciw wobec prawa głosu kobiet i osób uboższych, w tym przede wszystkim kolorowych; a także ograniczenie praw osób pochodzących z mniejszości etnicznych. Według „The Atlantic" obrona konserwatywnego prezydenta miałaby być w tym kontekście rewanżem za wybór pierwszego czarnoskórego prezydenta: Baracka Obamy. Tym bardziej że Biden, na którego Trump szukał haków na Ukrainie, jest faworytem Afroamerykanów, którzy nie zapomnieli, jak blisko współpracował on jako wiceprezydent z Obamą.

– Uniewinnienie Trumpa z pewnością oznacza zgodę na przejęcie przez niego znacznie większej władzy – mówi „Plusowi Minusowi" Karlyn Bowman, ekspertka waszyngtońskiego konserwatywnego American Enterprise Institute (AEI). – W mediach przez lata pojawiło się wiele informacji o nie zawsze jasnych umowach prezydenta z autorytarnymi przywódcami świata, Xi Jinpingiem, Władimirem Putinem czy Recepem Erdoganem. Wątpliwe, aby teraz ktokolwiek rozliczył z nich Trumpa. Prezydent z pewnością uzna, że ma na takie praktyki przyzwolenie – dodaje.

Strategia Białego Domu łatwo może jednak wymknąć się spod kontroli. O tym decyduje demografia. Co prawda biali, którzy nie mają pochodzenia latynoskiego, wciąż stanowią 62 proc. spośród 330 mln mieszkańców USA. To jednak nie jest jednorodna grupa, przeciwnie, jej głosy rozpraszają się na kandydatów demokratycznych i republikańskich. Wiele wskazuje więc na to, że wybory 2016 r. były ostatnimi, które dało się wygrać w opozycji do mniejszości etnicznych, z hasłami walki z „meksykańskimi gwałcicielami" na ustach. Więcej: utożsamiając się z radykalnym konserwatyzmem w stylu Trumpa, biali wyborcy republikańscy prowokują równie radykalną odpowiedź swoich oponentów. Rosnące szanse w demokratycznych prawyborach Berniego Sandersa i Elizabeth Warren zdają się o tym coraz mocniej świadczyć.

Wspomniany już sondaż CNN wskazuje także, że przytłaczająca większość niezależnych wyborców uważa, iż należało przesłuchać Bidena i innych świadków w Senacie. A bez ich głosów prezydent raczej reelekcji nie zdobędzie.

We wtorek, na kilka godzin przed ostatecznym uniewinnieniem, Trump wygłosił mowę o stanie państwa, w której ani słowem nie wspomniał o impeachmencie. Przeciwnie, odmówił podania ręki przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, która zdecydowała przed dwoma miesiącami o postawieniu go w stan oskarżenia. Prezydent Stanów Zjednoczonych, które przez tyle dziesięcioleci imponowały światu swoim procedurami demokratycznymi, uznał, że już nawet nie musi udawać respektu dla procedur państwa prawa. W listopadzie amerykańscy wyborcy zdecydują, czy odpowiada im życie w takim układzie. 

Czytaj także: Topory zostały wykopane 

Lisa Murkowski była ostatnią nadzieją demokratów. Ale w piątek 31 stycznia prawnuczka polskiego imigranta zdecydowała, że jednak nie będzie głosowała za przesłuchaniem w Kongresie świadków szantażowania przez Donalda Trumpa ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, w tym przede wszystkim byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona. To przesądziło o zamknięciu procesu odsunięcia od władzy amerykańskiego przywódcy, bo bez głosu republikańskiej senator z Alaski demokraci nijak nie mogli zebrać większości, która podjęłaby decyzję o przedstawieniu opinii publicznej szczegółowej wiedzy o zachowaniu prezydenta. Nie mówiąc już o przekonaniu 67 senatorów ze 100, że Trump nie powinien dłużej pełnić najwyższego urzędu w państwie. Po kilku godzinach od wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej 51 głosami przeciw 49 republikanie postawili w Senacie na swoim. Po obu stronach Atlantyku dwie najbardziej ugruntowane demokracje świata obrały bardzo ryzykowny kurs.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
„Czechowicz. 20 i 2”: Syn praczki i syfilityka
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
Plus Minus
„ale”: Wschodnia aura
Plus Minus
„Inwazja uzdrawiaczy ciał”: W poszukiwaniu zdrowia
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i S-Cross w specjalnie obniżonych cenach. Odbiór od ręki
Plus Minus
„Arcane”: Animowana apokalipsa
Materiał Promocyjny
Wojażer daje spokój na stoku