Lisa Murkowski była ostatnią nadzieją demokratów. Ale w piątek 31 stycznia prawnuczka polskiego imigranta zdecydowała, że jednak nie będzie głosowała za przesłuchaniem w Kongresie świadków szantażowania przez Donalda Trumpa ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, w tym przede wszystkim byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona. To przesądziło o zamknięciu procesu odsunięcia od władzy amerykańskiego przywódcy, bo bez głosu republikańskiej senator z Alaski demokraci nijak nie mogli zebrać większości, która podjęłaby decyzję o przedstawieniu opinii publicznej szczegółowej wiedzy o zachowaniu prezydenta. Nie mówiąc już o przekonaniu 67 senatorów ze 100, że Trump nie powinien dłużej pełnić najwyższego urzędu w państwie. Po kilku godzinach od wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej 51 głosami przeciw 49 republikanie postawili w Senacie na swoim. Po obu stronach Atlantyku dwie najbardziej ugruntowane demokracje świata obrały bardzo ryzykowny kurs.
Konserwatywna rewolucja
Trump przygotował się do tego pojedynku bardzo starannie. Do zespołu swoich adwokatów zatrudnił jednych z najlepszych prawników. Alan Dershowitz, emerytowany profesor Harvardu, ma na koncie obronę wielu najsłynniejszych Amerykanów, którzy znaleźli się w poważnych tarapatach, w tym O.J. Simpsona, Mike'a Tysona czy finansisty Jeffreya Epsteina, który powiesił się w celi, nie doczekawszy procesu. Drugim był Ken Starr, który jako specjalny prokurator doprowadził przed 21 laty do rozpoczęcia procesu impeachmentu Billa Clintona z powodu, zdawałoby się, niemającego wpływu na bieg spraw państwowych – romansu z praktykantką Moniką Lewinsky (oskarżając prezydenta o krzywoprzysięstwo i poplecznictwo).
Linia obrony Trumpa opierała się jednak na niezbyt mocnym argumencie, że prezydent nie może zostać odsunięty od władzy z powodu oskarżeń, które nie mają charakteru kryminalnego. Ale nie to skłoniło Murkowski, a także jej kolegę z Tennessee Lamara Alexandra i kilku innych, umiarkowanych republikanów, do ukręcenia sprawie łba. Chodziło raczej o logikę polityczną, efekt radykalnej rewolucji konserwatywnej, jaką Trump narzucił Senatowi za pośrednictwem przewodniczącego republikańskiej większości Mitcha McConnella.
Trudno tu nie dostrzec paraleli z Wielką Brytanią. Trzy i pół roku temu, przed referendum rozwodowym, Partia Konserwatywna była ugrupowaniem o wielu nurtach, w którym dominowali jednak zwolennicy integracji europejskiej. Jednak dziś, pod okiem Borisa Johnsona, to zwarta drużyna zwolenników brexitu, która konserwatyzm zespoliła z nacjonalizmem. Przed wyborami prezydenckimi w listopadzie 2016 r. Trump także był outsiderem Partii Republikańskiej. Jej nominację uzyskał wbrew aparatowi ugrupowania, bezpośrednio odwołując się do wyborców, przede wszystkim białych mężczyzn z zubożałej klasy średniej, którzy czuli się zagrożeni przez globalizację. Od tego czasu Ameryka co prawda nie podjęła jednej decyzji na miarę brexitu, ale cała ich seria być może już składa się na cywilizacyjną rewolucję o porównywalnym wymiarze. Jej elementami są z pewnością starania o zaostrzenie prawa do aborcji, umocnienie prawa do posiadania broni, zmiana proporcji w Sądzie Najwyższym na rzecz konserwatywnego orzecznictwa, walka z imigracją i wolnym handlem.