Jeden z głównych powodów, dla których tak trudno jest dziś czytać większość z tego, co napisano w starożytności i średniowieczu, był panujący wówczas niepisany obowiązek posługiwania się alegorią. Przymus mówienia wszystkiego nie wprost, nie własnymi ustami, tylko wysługiwania się za każdym razem pośrednikami. Pamięć nie mogła być po prostu sobą, musiała od razu stawać się pałacem, odwaga – muskularnym i zazwyczaj uzbrojonym mężczyzną, pokusy – podstępnymi, młodymi kobietami, życie – podróżą, nasi bliscy – chwilowymi jej towarzyszami, dom – miejscem postoju i tak dalej, w nieskończoność. Każdy szczegół wewnętrznego życia miał swoją alegorię zaczerpniętą ze świata zewnętrznego. Całymi wiekami nasi przodkowie prześcigali się w opisach fizjonomii wad głównych i kardynalnych cnót; ten wstrzemięźliwości dodał kibić giętką i wzrok skromny, tamten pysze ubrudził ręce i potargał włosy. Architekturze i wystrojowi wnętrz twierdz wewnętrznych sieci sklepów meblowych poświęcałyby pewnie wówczas swoje coroczne katalogi.
Dziwactwa rzadko biorą się same z siebie. A jeżeli dodatkowo przestają być za takie uważane, zamiast tego stając się polem współzawodnictwa i dziedziną sztuki, możemy już chyba mówić o czymś, co trudno jest upchnąć w pojęciu konwencji. Trzeba przyjąć, że tamten świat naprawdę był zamieszkany przez ponętne, długowłose pokusy przechadzające się, niby to niewinnie i bez wyraźnego powodu, wokół pałaców wyobraźni. Że chociaż bez metropolii, przedmieść i osiedli było wtedy na ziemi dużo ciaśniej niż dzisiaj. Za naszymi przodkami ciągnęły się tabuny wewnętrznych bitew, przechadzali się oni po twierdzach wewnętrznych przeżyć i wspomnień. Kiedy o ich uszy obijał się ówczesny banał banałów, maksyma „stań się tym, kim jesteś" – odpowiednik dzisiejszego „możesz być kim tylko zechcesz" – na ich stopach robiły się pewnie prawdziwe pęcherze, a w uszach brzmiał szczęk oręża. Oznaki wewnętrznych podróży i walk.
Jeżeli oni alegorii, to my z pewnością nadużywamy neologizmów. Ich słowa próbowały dosięgnąć tego, co było w środku, niewidoczne dla oczu, ale nie mniej przez to realne; nasze – tych wszystkich światów i miejsc, których jeszcze nie ma. Granic, których strzeże już nawet nie prawo ani konwencja, tylko gatunek. Źródło ucisku i prześladowania bije w naturze. Jeżeli uda się ją pokonać, wszystkie poprzednie zwycięstwa, obalone wcześniej porządki będą tylko przygrywką do tego triumfu. O tych właśnie ostatecznych rewolucjonistach Clive Staples Lewis pisał w „Końcu człowieczeństwa": „to ludzie, którzy poświęcili swój udział w tradycyjnym człowieczeństwie na rzecz ustalenia, co słowo «człowieczeństwo» od tej pory miałoby znaczyć".
Bo tak czy inaczej „bojowaniem jest życie człowieka". I kiedy wyblakły alegorie, a wewnętrzne twierdze opustoszały i podupadły, gdy nie miał ich już ani kto bronić, ani kto zdobywać, walka nie ustała, zmieniło się tylko jej pole. Z tej toczonej wewnątrz człowieka, na wojnę wypowiedzianą człowieczeństwu.