Święta w mieście duchów

Po trzech miesiącach od powodzi wróciłem na zalane wtedy tereny. Niektóre miejsca wciąż wyglądają, jakby żywioł zniszczył je wczoraj. Choć Boże Narodzenie za pasem, dla moich rozmówców, którzy nie mogą wrócić do swoich domów, świętowanie jest ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślą.

Publikacja: 20.12.2024 15:06

Lądek-Zdrój wciąż wygląda tak jak wtedy, gdy fala powodziowa zrujnowała niżej położone fragmenty mia

Lądek-Zdrój wciąż wygląda tak jak wtedy, gdy fala powodziowa zrujnowała niżej położone fragmenty miasta, niszcząc m.in. zabytkowy most św. Jana Nepomucena (na zdjęciu 16 września 2024 r.)

Foto: Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Połowy domu nie ma. Jakby ktoś przeciął budynek nożem, niczym karton z papieru. Widać wszystko, co jest w środku. Meble, łóżka, ubrania zalane, brudne od błota. Takich obrazków jest więcej na ziemi kłodzkiej i Opolszczyźnie, które powódź dotknęła w połowie września. A za kilkanaście dni święta…

Czytaj więcej

Południe Europy zamieni się w Saharę, Bałtyk zamarznie. Solidarność albo śmierć

Niektórym zaproponujemy przenosiny

Miejscowi radzą mi, bym jechał do Radochowa, niewielkiej wsi w okolicy Lądka-Zdroju, bo „tam jest najgorzej”. – W Radochowie jest tak, jakby bomba na niego spadła – słyszę od kogoś.

Rzeczywiście, część miejscowości wygląda, jakby katastrofa nastąpiła wczoraj. Dolne partie wsi są zniszczone, domy wydają się nie nadawać do odbudowy. Na placach, przed budynkami, przy rzece piętrzą się hałdy drzew wyłowionych z wody i pozbieranych z okolicy po uderzeniu żywiołu. Nie przypominają składu drewna, raczej poroży. Poza tym we wsi jest czysto. Śmieci, błoto, wszelkie nieczystości pozbierane.

Uderza brak ludzi na ulicach. Biały dzień, pogoda jak na zimę przyjemna, a miejscowych prawie nie ma. Tylko przyjezdni gapie. Samochody z rejestracjami z innych regionów zatrzymują się, wysiadają z nich ludzie, oglądają, robią zdjęcia i kręcą głowami. Tak, trudno uwierzyć w to, co się widzi. Takie obrazki na ogół znamy z filmów dokumentalnych lub telewizyjnych relacji. Miejsca katastrof zwykle szybko się jednak zmieniają: budynki są remontowane, odbudowywane lub burzone. Ale nie w Radochowie – tu trzy miesiące po powodzi niewiele się zmieniło.

Z miejscowych mijam tylko mężczyznę i chłopca wyprowadzających psa na spacer. Wydaje się, że z niechęcią patrzą na fotografujących. Mam na piersi legitymację prasową, ale widząc ich reakcję, nie mam odwagi podejść i wypytywać o tragedię i o przyszłość. Po co straszyć dziecko.

Władze centralne i samorządowe nie ukrywają, że część budynków będzie trzeba wyburzyć, a ludzi przesiedlić. Wody Polskie wyznaczyły „czerwone strefy”, czyli tereny, na których nastąpią relokacje. A to m.in. właśnie Radochów, ale też Lądek-Zdrój czy pobliskie Trzebieszowice.

– To trudne decyzje, bo rzeczywiście niektórym powodzianom zaproponujemy przenosiny – mówi „Rzeczpospolitej” Marcin Kierwiński, minister koordynujący działania związane z odbudową obszarów dotkniętych powodzią. Na razie nikt otwarcie nie chce mówić o masowej relokacji. Bo też wielu na przesiedlenia nie będzie chciało się zgodzić. Mieszkańcy już wypowiadali się na ten temat po ostatniej powodzi i po wcześniejszych zalaniach. Ludzie są przywiązani do swojego miejsca na ziemi. A wokół Radochowa jest pięknie. Szerokie pola, połacie lasów, góry, spokój i cisza. Można by tu kręcić nasze „Yellowstone”.

Nie dziwię się mieszkańcom, że nie chcą się stąd wyprowadzić. Ale gołym okiem widać, że przy kolejnej powodzi te tereny, tak nisko położone przy rzece, będą znowu zagrożone. Zresztą powódź zalała je już trzeci raz.

Część budynków ma na ścianach zielonym sprayem napis „ZAKAZ WSTĘPU”. Te domy nie są bezpańskie. Mieszkańcy wrócą. Wiosną ma być inaczej, lepiej. Będzie?

Jak się żyje? Jak widać

W Lądku-Zdroju zaparkowałem samochód dokładnie w tym samym miejscu co 22 września, kiedy tuż po powodzi objeżdżałem zniszczone tereny. Most był wtedy rozwalony, część ulic nieprzejezdna, na ulicach brakowało świateł.

Trudno uwierzyć, że dolna część Lądka wciąż wygląda tak samo. Nie ma tylko tego brudu, szlamu, którego smród wtedy dusił i zatykał nos. Dolna część uzdrowiska wciąż wygląda jak cmentarzysko. Górna jak kurort. Dwa różne światy, które dzieli kilkaset metrów.

W górnej części toczy się życie. Widać spacerujących kuracjuszy, światła palą się w domach zdrojowych i w prywatnych kamienicach, nawierzchnia ulic, chodniki, latarnie – nienaruszone. Ładnie tam.

Inny świat, gdy zjedzie się uliczną serpentyną. Gdy przemierzam ulicę Kościuszki, jedną z głównych w mieście, biegnącą wzdłuż rzeki, we wczesnych godzinach popołudniowych mijam nielicznych przechodniów. Miasto duchów.

Przy Kościuszki 10 rosły mężczyzna wyszedł z domu w kufajce i na schodach kamienicy pali jednego papierosa za drugim, jakby chciał się napalić na przyszłość. – Jak się żyje po katastrofie? – zagaduję. – Jak widać – odpowiada beznamiętnym głosem. W sumie, po co pytam, przecież wystarczy się rozejrzeć. Smutno, szaro i zimno.

Mężczyzna odpala kolejnego papierosa i dodaje: – Nas tylko lekko podtopiło, zalało piwnicę, ale sąsiadów zalało całkowicie. W Lądku wielu będzie bez domu na święta. Idą do rodziny, siedzą w zastępczych lokalach, ale kiedy wrócą do siebie, to nikt nie wie.

Nieco dalej dwóch mężczyzn przy oświetleniu z agregatora odbudowuje uszkodzony dom. W chałupie jest wyrwa. Dwa pokoje, parter i pierwsze piętro zniknęły. Zatrzymuję się i robię zdjęcia. Pracują w takim skupieniu, że chyba nawet mnie nie zauważają. Trafię tu jeszcze na kilku takich. Nie chcę im przeszkadzać. Zaraz będzie na tyle zimno, że nie da się już nic zrobić na dworze, nawet w grubym ubraniu.

Uwijają się jak mrówki. Patrzę z podziwem, ale i niewiarą, czy z tych ruin da się zrobić znowu domy. Zresztą czy warto? Nie dostali już nauczki? Rzeka znowu może wylać. Po co ryzykować kolejny raz.

Ulica Kościuszki jest długa. Ten, co palił papierosy na schodkach, mówił, że dalej nad rzeką jest jeszcze gorzej. Jadę tam.

Czytaj więcej

Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać

W domu nawet na Wielkanoc nie będziemy

Kamienica jest brudna, krzywa, cegły niepokryte tynkiem. Brakuje części dachu, to zniszczenia jeszcze sprzed powodzi. Na ścianie kamienicy obok, też rudery, widać stary wyblakły napis sprejem: „J**** PiS”. A jednak pewnego dnia to kandydat na prezydenta wspierany przez PiS był tu, żeby pomóc powodzianom.

„Nic nie wiem o żadnym Nawrockim”, „Nie znam” – mówią ludzie, gdy szukam adresu, pod którym szef IPN pomagał wybranej rodzinie powodzian w świetle kamer Telewizji Republika i wPolsce24.

Za to, gdy pytam o pomoc wojska, nie słyszę złego słowa. Żołnierze to dla powodzian bohaterowie. – Oni jako jedyni nas nie zawiedli – wraca jak mantra, gdziekolwiek bym pojechał i z kimkolwiek z poszkodowanych mieszkańców rozmawiał. Słyszę, że są pracowici, zdyscyplinowani, „bez gadania robią, aż zrobią”. Wysprzątali wiele miejsc po powodzi. Oczyścili, pomogli pozbyć się tego, co szpeciło i uderzało najbardziej.

O innych powodzianie już tak dobrze nie mówią. Przy Kościuszki 62 i 64 w większości mieszkań jest ciemno. Tylko na parterze trójka mężczyzn remontuje jeden z lokali. Jeden z robotników, młody, na oko przed trzydziestką, wychodzi porozmawiać przez telefon. Prosi kogoś o zapłacenie jego rachunków, choćby części. Kończy i bez skrępowania zaczyna rozmowę ze mną. Został przesiedlony i czeka w zastępczym mieszkaniu, aż gmina odda mu to, w którym mieszkał. Pytam, dlaczego większość okien na dole ma nowe okna, a jedno mieszkanie jest zabite dechami. – Bo to moje, komunalne. Wojsko posprzątało w środku i nic się nie dzieje od tygodni. Ludzie swoje, własnościowe mieszkania remontują, a ja czekam, aż gmina ruszy z przetargami. Można się wkur… Przyszedłem koledze pomóc – mówi.

Wchodzę do mieszkania, które wygląda jak loch. – Czy warto to odświeżać? – pytam. – Przecież to jest mój dom! Innego nie mam. Osuszamy kolejny tydzień i robimy codziennie. Może po wiośnie uda się wrócić – mówi łysawy młody mężczyzna z brodą.

Ile wydał na remont ze swojej kieszeni? – Ani grosza – odpowiada. Ma wsparcie państwa, a za ogrzewanie przedstawi rachunki, bo wie, że sumy będą astronomiczne i sam ich nie pokryje. – Nie ma na co czekać, trzeba robić – mówi.

Okazuje się, że jednym z najbardziej palących problemów na terenach zalanych jest znalezienie ekip remontowo-budowlanych. Albo sami zostali zalani, albo już są wynajęci. Wszyscy to powtarzają. Więc kto może, ten sam robi za pieniądze z państwowej pomocy. A ta przychodzi za wolno. Dla niektórych za wolno. Niektórzy jej nie doczekali, jak pani Anna, zwana Hanną.

87-letnia inwalidka mieszkała na parterze. Zięć, który z żoną zajmuje mieszkanie wyżej, pokazuje, jak wysoko woda podeszła, na trzy metry. Miejsce wygląda, jakby woda zeszła stamtąd tydzień temu. Mimo ciągłego osuszania, dzień i noc, ściany wciąż są mokre. Osuszacze są na wagę złota. Każdy kombinuje, jak może. Dogrzewają się piecykami, grzejnikami, „kozami” na drewno i węgiel, oby tylko osuszyć ściany i ruszyć z odbudową.

Pani Hanna kombinować za bardzo nie miała jak, nie miała też siły. Zgłosiła się do niej z ofertą wsparcia fundacja Telewizji Republika, która zebrała 3 mln zł na pomoc powodzianom. W telewizji zobaczył ją Nawrocki i potem, w świetle telewizyjnych reflektorów, w czasie prekampanii prezydenckiej, obiecał pomoc. Pani Hanna jednak jej nie dożyła. Zmarła 5 grudnia. Kandydat popierany przez PiS mimo wszystko przyjechał w dniu, kiedy jego główny konkurent Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej miał w Gliwicach wielką konwencję wyborczą. Plan PiS był prosty – nasz człowiek blisko ludzi, pracuje, pomaga, wnosi lodówkę na ramieniu i sprzęt AGD, a kandydat KO jest z aktywem partyjnym na konwencji za miliony złotych, gdy powodzianie są w potrzebie.

Cyniczne, ale skuteczne, gdyż przez weekend w mediach Nawrocki w Lądku był wiodącym tematem. Ale nie w samym mieście. Tu, jak wspomniałem, go nie kojarzą. Pracujący w domu obok mieszkania pani Hanny mówią, że coś słyszeli, że „ktoś z PiS był, ale wyjechał, zanim rano przyjechaliśmy do pracy”. Nawrocki spędził tu około godziny i pojechał na spotkanie wyborcze do odległego o sześć godzin drogi Lublina. Ale przypomniał Polsce, że problem z powodzianami jest żywy. I ma rację.

Pomoc idzie za wolno, o pieniądze trzeba się starać, słać pisma, a później długo czekać. Pani Hanna dostała najpierw 2 tys. zł, a później 8. I tyle. A co to jest, gdy zalało całe mieszkanie z całym dobytkiem? Na co wystarczy 10 tys. zł? Mieszkańcy narzekają na papierologię, opieszałość samorządów i lansowanie się na tragedii ministra ds. powodzian Marcina Kierwińskiego. Wysłannik rządu każdego tygodnia jest na terenach zalanych i przekonuje, że środków na pomoc nie zabraknie, ale nie wszystko da się zmienić szybko. Stąd też desperacja niektórych, jak pani Hanny, która chciała wrócić do swojego mieszkania na święta.

Po jej śmierci Karol Nawrocki pomagał już tylko jej córkom, które nie wiedzą, czy mogą liczyć na pomoc państwa po śmierci mamy. Inni mieszkańcy Kościuszki takiej pomocy w świetle kamer nie chcą. – Ta fundacja chodziła po ludziach i pytała, komu pomóc i kto chciałby wystąpić w Telewizji Republika. My takich rzeczy nie chcemy – mówią remontujący mieszkania.

A co ze świętami? – Jakimi świętami? Będziemy u rodziny, w domu nawet na Wielkanoc nie będziemy. Ale może już na przyszłe się uda – odpowiada lokator z Kościuszki 64. Ale ten, który mieszka w komunalnym, nie ma widoków nawet na przyszłoroczne Boże Narodzenie we własnym domu.

Z osuszaniem czekają do wiosny

Głuchołazy bezpośrednio po przejściu fali wyglądały jak po wojnie. Trzy miesiące po powodzi wyglądają, jakby żywiołu nigdy tu nie było. Miasto jest wysprzątane. Gdzieniegdzie na podwórkach leżą materiały budowlane. Owszem, są drogi i miejsca zamknięte, remontowane, z uszkodzonym asfaltem. Część budynków, gdzie stała woda, jest są zamknięta, okna zabite, jednak wszystko uporządkowano. Rynek nie wygląda jak pobojowisko, na chodnikach nie zalegają wyrzucone z mieszkań meble, pościel czy domowe sprzęty. Miasto się podnosi. Tylko tak jak w Radochowie czy w zalanej części Lądka niemal brakuje przechodniów.

Gorzej jest w Stroniu Śląskim, w którym po pęknięciu wału przy tamie całe domy zabrała powódź. Tu wciąż część miejscowości jest nieprzejezdna. Niektóre budynki stoją rozwalone, tak jak stały we wrześniu. Do niektórych można wejść. Nikt nie pilnuje.

W Stroniu mają żal, że winni uszkodzenia wału przy tamie wciąż nie zostali ukarani.

W Lewinie Brzeskim na Opolszczyźnie fala zatrzymała się i woda stała dłużej. Miejscowość częściowo podniosła się po powodzi. Część domów i mieszkań ludzie wyremontowali i wrócili do normalnego życia. Inni czekają z osuszaniem do wiosny, bo teraz mija się ono z celem.

– Dwa i pół miesiąca nie pracowałam. Mój zakład fryzjerski był całkowicie zalany. Ale dzięki pieniądzom z ZUS, z cechu, zbiórce zorganizowanej przez córkę, w której udało się zebrać 5 tys. zł, od 2 grudnia znowu pracuję w wyremontowanym zakładzie – mówi nam pani Anna, która już w pierwszych dniach po powodzi wzięła się do pracy przy sprzątaniu swojego lokalu. Narzeka na to, że papierologii było dużo, prawo jest niejasne, a zapisy ustawowe pozostawiają wiele do życzenia, ale „sprawy trzeba wziąć w swoje ręce i nie czekać, aż ktoś zrobi za nas”.

Czytaj więcej

Złe wiadomości dla rządu. Polacy źle oceniają sposób usuwania skutków powodzi

Nie ma powodu świętować

W Lądku-Zdroju zatrzymałem się w hotelu Mir Jan, który poważnie ucierpiał w powodzi. – Firma ubezpieczeniowa wyceniła szkody, nie doszacowując, na ponad 4 mln zł. Przyznali milion. I to jest tyle pomocy – mówi mi Jan Olszewski, właściciel hotelu. Zamierza dochodzić reszty pieniędzy i od ubezpieczyciela, i od Wód Polskich.

Wszyscy moi rozmówcy z zalanych terenów są zgodni, że najbardziej pomogło wojsko. Na co narzekają? Na nadmiar biurokracji, niejasne kryteria przyznawania pomocy („Jeśli woda była w domu na trzy metry i zniszczyło mi wszystko, to za lampy i dużą część wyposażania musimy już sami płacić. A skąd?” – mówi córka pani Hanny), wolne tempo przyznawania pieniędzy, które nie pokryją wszystkich strat („200 tys. zł nie wystarczy na odbudowę całego mieszkania. Co najwyżej kuchni, przedpokoju i pokoju. Ceny materiałów, wyposażenia i prac budowlanych są wysokie i łatwo to zweryfikować” – mówi mieszkaniec Głuchołaz) oraz niewystarczający personel do weryfikowania podań o pomoc („W Lądku pomoc dostali tacy, co nawet wody nie widzieli. Ale dzięki pomocy wódę widzieli przez trzy miesiące. Mieli za co pić! Urzędników jest mało i boją się odmawiać pomocy, bo tamci zrobią dym w mediach. A wielu ta pomoc się po prostu nie należy” – mówi mieszkaniec z ulicy Kościuszki).

Frustracja i niepewność rzucają się w oczy. Ludzie są zrezygnowani. W Głuchołazach martwią się, czy pomoc wiosną wystarczy na wszystko. W Lądku jest za mało rąk do pracy. Urzędnicy są przemęczeni. Przedsiębiorcy liczyli na większą pomoc. Za dużo by stracili, gdyby zwinęli interes, a za mało dostają wsparcia, żeby się odbudować.

– Wizytacje gospodarcze notabli z Warszawy to za mało. Nas polityka nie interesuje. My od państwa nic nie chcemy, tylko niech nam oddadzą to, co nam zabrano – mówi jeden z mieszkańców, którego dom całkowicie zalało i teraz z rodziną wynajmuje lokum.

Do kiedy na cudzym? – Nie wiadomo. Proszę przyjechać do nas wiosną. Boże Narodzenie będzie smutne. Świętować i radować się nie ma powodu – słyszę od młodego mężczyzny, który wraca pomagać kolegom remontować mieszkanie w sobotnią zimową noc, która mogła przecież wyglądać zupełnie inaczej.

Dom w Radochowie zniszczony przez powódź (7 grudnia 2024 r.). Podobnych śladów po klęsce żywiołowej

Dom w Radochowie zniszczony przez powódź (7 grudnia 2024 r.). Podobnych śladów po klęsce żywiołowej jest w okolicy więcej

Foto: Jacek Nizinkiewicz

Pokryte szlamem naczynia w hotelu MirJan w Lądku-Zdroju. Podczas wrześniowej powodzi woda sięgała tu

Pokryte szlamem naczynia w hotelu MirJan w Lądku-Zdroju. Podczas wrześniowej powodzi woda sięgała tu prawie 3 metrów Jan Olszewski

Połowy domu nie ma. Jakby ktoś przeciął budynek nożem, niczym karton z papieru. Widać wszystko, co jest w środku. Meble, łóżka, ubrania zalane, brudne od błota. Takich obrazków jest więcej na ziemi kłodzkiej i Opolszczyźnie, które powódź dotknęła w połowie września. A za kilkanaście dni święta…

Niektórym zaproponujemy przenosiny

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego