Jeśli ktoś kiedykolwiek zajmował się kiedykolwiek dialogiem między prawosławiem a katolicyzmem, a szerzej dialogiem ekumenicznym, to z pewnością poznał tę nazwę. Chevetogne to benedyktyńskie opactwo założone, by prowadzić w nim dialog z prawosławiem i pracować na rzecz zjednoczenia Kościoła. Obok siebie są dwa kościoły – bizantyjski i łaciński, w których modlą się benedyktyni należący do tradycji wschodniej i zachodniej. Żyją razem, choć liturgię sprawują osobno, a na wspólnym cmentarzu pochowani są obok siebie, choć pod różnymi krzyżami.
Czytaj więcej
Antropologia, etyka i podejście do osób LGBTQ+ i kwestii etyki seksualnej dzielą nie tylko Kościół katolicki. Jeszcze mocniej kwestie te poróżniały, a niekiedy nawet doprowadzały do schizm wewnątrz wspólnot protestanckich.
Zaskakujący zakon w Chevetogne
Inaczej wyobrażałem sobie to miejsce, gdy po raz pierwszy czytałem o ich pracy, a było to pewnie z 30 lat temu. Gdy wreszcie jako blisko 50-latek dotarłem wczoraj do tego miejsca, zaskoczenie było ogromne. Zieleń wokół aż biła po oczach, bo klasztor znajduje się na głębokiej belgijskiej wsi. Otoczony jest pięknymi widokami, choć stoi samotny. Czerwona cegła dawnego zamku mile koresponduje z bielą bizantyjskiej świątyni, a otaczające klasztor alejki zachęcają do wędrówki. Gdy dotarliśmy, w środku było pusto. Mnisi zapewne, biorąc pod uwagę czas i zapach, którym przesiąknięte były korytarze (zupa jarzynowa, czyli jak to ujęły moje dzieci, zapach każdego klasztoru), jedli obiad, a kościół i dolna kaplica były wolne. Bizantyjskie freski, jak zawsze, robiły ogromne wrażenie, choć w ciszy, pozbawione liturgicznej oprawy, nie mogły przemawiać w pełni. Kadzidło, którego zapach wypełniał całe to miejsce, wznosiło duszę ku Bogu, a radość z dotarcia w to miejsce uzupełniała moją skalę uczuć.
Kościół niewątpliwie nie jest w Belgii najmocniejszą instytucją, ale właśnie w takich miejscach jak Chevetogne, czuje się szczególnie mocno, że nawet to, co obumiera, wygasa, traci znaczenie w teraźniejszości, mimo wszystko określa ją i determinuje.
Jednak, gdybym miał powiedzieć, gdzie naprawdę czuło się znaczenie tego miejsca, to byłby to niewielki zakonny cmentarz. Proste łacińskie i wschodnie krzyże, nazwiska walońskie i flamandzkie obok siebie (co przecież w Belgii wcale nie jest takie oczywiste), oznaczenie grobu kogoś, kto był sprawiedliwym wśród narodów świata i widok na klasztor – wszystko to robiło szczególne wrażenie. Śmierć nie tyle kończy wszystko, ile wszystkiemu nadaje odpowiednią perspektywę. Dopiero ona sprawia, że rozumiemy przeszłość, ona pozwala docenić i ocenić życie, a także zmierzyć się z nim. I chodzi zarówno o doświadczenie jednostek, jak i wspólnot.