W niezliczonej ilości informacji, jakie spływają do mnie, zachłannej odbiorczyni wiadomości, pojawiła się taka, że w hiszpańskim zoo szympansica Natalia od kilku miesięcy nie chce oddać swojego martwego dziecka. Tuli je, trzyma w objęciach zupełnie tak, jakby była w żałobie, jakby instynkt doznał jakiegoś zaburzenia, bo przecież natura nie jest szczególnie sentymentalna wobec wszystkiego, co nie ma oznak życia. A jednak znawcy zwierząt potwierdzają, że takie zjawiska przyroda zna i zwierzęta przeżywają utratę bardzo indywidualnie. Wszystko to skłoniło mnie do myślenia o macierzyństwie, zwłaszcza że właśnie obchodzimy Dzień Matki. Czy jednak kiedykolwiek pomyśleliśmy, że matki są także wśród zwierząt? Oczywiście nie piszę tego, żeby zasugerować składanie życzeń kozom, kotom i słonicom. Piszę dlatego, że obserwacja tych matek pozwala na rozumienie macierzyństwa od strony najbardziej pierwotnych instynktów.
Najedź myszką (stuknij w ekran) na wykres, by wyświetlić interesującą Cię wartość liczbową. Jeśli w legendzie jest zestawienie kilku parametrów: 1) najeżdżając na legendę „interesująca Cię wartość” podświetli się na wykresie 2) możesz pojedynczo „wyłączać” widoczność, by zobaczyć jeden konkretny wykres.
Bardzo polecam obejrzeć jakiś film dokumentalny z życia niedźwiedzi, będzie tam zapewne scena, gdy pewnego dnia matka wyprowadza dziecko w jakieś sobie znane miejsce i odchodzi, a raczej ucieka, zostawiając je samemu sobie. Jak dobrze byłoby porozmawiać z taką niedźwiedzicą, spytać, czy odczuwa tęsknotę, potrzebę więzi. Czy walczy z ciekawością, jak sobie radzi jej małe i czy nie trzeba jeszcze go czegoś poduczyć, czyli wtrącać się zwyczajem ludzi. Otóż jestem przekonana, że natura obdarza niedźwiedzice darem zapominania. Że po prostu z dnia na dzień przestają być matkami.
Czytaj więcej
Żeby zapobiec rozmnażaniu się psów samotnych, wyjących z tęsknoty, wciśniętych w ściany swoich bo...
W świecie zwierząt matka przestaje być matką
Tak się złożyło, że miałam okazję obserwować dość niezwykłe zjawisko, jakim był poród 11 szczeniąt, które moja wyżlica wydała na świat bez jednego pisknięcia. Weterynarz uprzedził mnie, że wykarmienie takiej ilości graniczy z cudem i muszę się przygotować na tragiczne epizody, utratę więcej niż jednego z tych dzieci. Bardzo się pomylił. Suka wykonywała różne akrobacje, żeby każde ze szczeniąt mogło się dostać do pokarmu, potem omdlewała z wycieńczenia. Bywała groźna: kiedy ktokolwiek spoza najbliższych próbował obejrzeć 11 słodkich maleństw, jej łagodny pysk zmieniał się w jednej chwili. Takie przemiany w dzikie bestie można oglądać tylko na filmach rysunkowych. Te kły odsłonięte, te oczy nagle szalone i nieprzytomne. I ona, gotowa do morderczego skoku. Nie znałam jej takiej. Bywała też samą delikatnością, kiedy znajdując kolejne dzieci w zakątkach mieszkania, brała je za kark i odnosiła na posłanie. Jej więź ze szczeniakami była tak silna, że kiedy musiała wyjść na chwilę poza dom, rzucała się z powrotem na drzwi, a szkody trzeba było naprawiać, walcząc z administracją.