Uwierzyłem Gierkowi, jak Boga kocham

Gierkowska dekada zaczęła się na dobre od spotkań nowego przywódcy z robotnikami Szczecina i Gdańska. Propaganda PRL zadbała, by zapamiętano z nich głównie odpowiednio zmanipulowane „Pomożecie? Pomożemy!”. Jak naprawdę przebiegała wizyta na Wybrzeżu?

Publikacja: 27.01.2023 10:00

Edward Gierek w szczecińskiej Stoczni im. Warskiego, 24 stycznia 1971 r.

Edward Gierek w szczecińskiej Stoczni im. Warskiego, 24 stycznia 1971 r.

Foto: PAP/Janusz Uklejewski

W wyniku zakulisowych rozgrywek na szczytach władzy 20 grudnia 1970 r. doszło do zmiany I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nieobliczalnego, tracącego kontakt z rzeczywistością i wykończonego nerwowo Władysława Gomułkę zastąpił Edward Gierek. Społeczeństwo witało tę zmianę z nadzieją, że wprowadzone zaledwie tydzień temu podwyżki cen zostaną odwołane, tragedia Grudnia solidnie rozliczona, a niepokoje w kraju powoli wygasną i nastąpi tak wyczekiwana przez wszystkich przerwa świąteczna.

Nowy gensek jawił się jako energiczny, solidny gospodarz, który potrafił rozmawiać z robotnikami ich językiem. Przecież wiele lat pracował w kopalniach Belgii i Francji. Był więc jednym z nich. Mijały jednak kolejne dni i choć ton przemówień się zmienił, to w kraju utrzymywało się napięcie, które w każdej chwili groziło wybuchem kolejnego protestu.

Czytaj więcej

Jak powojenna szkoła wstawała z kolan

Aż ktoś przyjdzie z nahajem

Jednym z najbardziej zapalnych miejsc na tej mapie był Szczecin. Służba Bezpieczeństwa już na początku nowego roku informowała władze partyjne, że robotnicy ze szczecińskich stoczni coraz śmielej i głośniej domagali się ukarania winnych za zbrodnię sprzed niespełna miesiąca oraz wskazywali, że dojście do władzy Gierka niewiele zmieniło. Co prawda pracownicy zakładu dostali ogromne dodatki do pensji, ale wielu z nich uważało, że była to próba zamknięcia im ust. Co więcej, uznawano, że strajk z grudnia 1970 r. nie został zakończony, tylko zawieszony, i w każdej chwili komitet strajkowy może się reaktywować i dalej prowadzić akcję strajkową.

Stoczniowiec Stanisław Wądołowski (po latach czołowy działacz Solidarności) wspominał: „Przyszedł nowy rok. Nic się nie zmieniło. Dalszy chaos, bałagan, Gierek nie poprawiał. I przyszedł dzień dziesiątego stycznia, kiedy ze stoczni zaczęły wyjeżdżać samochody z napisem »Strajk trwa«”.

Władze próbowały natychmiast zgasić tlący się protest. Udało się, ale tylko na chwilę. 22 stycznia stanęła Stocznia im. Warskiego w Szczecinie. Moment był znaczący: pracę przerwano w rocznicę wybuchu powstania styczniowego i zaledwie trzy dni po wielkiej akcji propagandowej I sekretarza, który publicznie zapowiedział odbudowę Zamku Królewskiego.

Iskrą, która na nowo rozpaliła strajk, był zmanipulowany artykuł w „Głosie Szczecińskim” o rzekomym szerokim poparciu robotników z Wydziału Rurowni dla kierownictwa partii. Lokalne partyjne władze, gdzie funkcję I sekretarza nadal pełnił skompromitowany Antoni Walaszek, zlekceważyły robotników i przygotowywały się do siłowej rozprawy z buntownikami. Stocznię otoczono ze wszystkich stron, bombardowano ulotkami i przez megafony wzywano do zaprzestania protestu. Odcięto prąd, radiowęzeł, na pewien czas również wodę pitną.

Marian Juszczuk, pracujący wtedy w stoczni, wspominał: „Baliśmy się czołgów, czekaliśmy, że ktoś przyjdzie z nahajem”. Stoczniowcy spodziewali się najgorszego. Przez radiowęzeł odpowiadali na zawarte w ulotkach kłamstwa i starali się zachowywać spokój. Po mieście jeździły tramwaje i samochody pomalowane w hasła strajkowe. Po pewnym czasie do stoczni zaczęły dołączać inne zakłady.

Na czele 38-osobowego komitetu strajkowego stanął Edmund Bałuka, dlatego czasem ten protest nazywany jest „strajkiem Bałuki”. Brak zdecydowania ze strony władz oraz próby zmuszenia robotników do przerwania protestu powodowały narastającą irytację obu stron. Przerwał ją dopiero przyjazd Edwarda Gierka wraz z członkami rządu 24 stycznia 1971 r.

List z Warskiego

Decyzja o wyjeździe do Szczecina zapadła w godzinach popołudniowych 23 stycznia 1971 r. Jak pisał historyk Michał Paziewski, „na popołudniowym posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR (…) Jan Szydlak zreferował patową sytuację zaistniałą w Szczecinie i »związane z nią przedsięwzięcia polityczno-organizacyjne«, które służyć mogłyby zażegnaniu palącego kryzysu. Po czym miano przyjąć wniosek E. Gierka, aby wraz z P. Jaroszewiczem (wówczas od niedawna premierem – red.), który również uczestniczył w tym posiedzeniu, spotkać się z »delegatami wydziałów stoczni szczecińskiej, a następnie z przedstawicielami innych zakładów pracy w Szczecinie«”. Decyzji tej nie poparł Mieczysław Moczar, sekretarz KC i nowy członek Biura Politycznego KC PZPR. „Sekretariat KC PZPR ustalił, że »w spotkaniu wezmą również udział dyrektorzy, kierownicy wydziałów, sekretarze OOP, sekretarze KZ, przewodniczący rad zakładowych i rad robotniczych«. Podobne przedsięwzięcie planowano w Gdańsku. Wobec tego polecono przygotować w oparciu o postulaty strajkujących »materiał do rozmowy w czasie spotkań«”. Powiadomiono też władze wojewódzkie partii o tych decyzjach.

Nowy minister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic zanotował, że decyzja zapadła wcześniej i była inicjatywą Gierka po rozmowie z nim, sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Szczecinie Antonim Walaszkiem, a także samym radzieckim przywódcą Leonidem Breżniewem. Spotkanie Sekretariatu KC PZPR było de facto potwierdzeniem tej decyzji.

W tym samym mniej więcej czasie do Gierka doszła informacja o skierowanym do niego liście od stoczniowców z Warskiego. List napisany pod wpływem dwóch dziennikarzy szczecińskich – Lidii Więckowskiej i Jerzego Pachlowskiego – był próbą wyjścia z impasu. Stoczniowcy przedstawiali się w nim jako ci, którzy udzielili poparcia Gierkowi, ale zdawali sobie sprawę, że odnowa i zmiany w kraju napotykały sprzeciw osób z kierownictwa partii na różnych poziomach – działaczy, którzy bali się konsekwencji swoich wcześniejszych czynów. Według autorów listu to właśnie tacy ludzie dopuścili do tego, że strajk w Szczecinie wybuchł na nowo, wszelkie próby porozumienia były sekowane, a robotnicy zastraszani.

W związku z tym robotnicy domagali się, aby Gierek wyciągnął surowe konsekwencje wobec członków władz odpowiedzialnych za wybuch strajku. W liście nie było zaproszenia do przyjazdu I sekretarza KC PZPR do Szczecina.

Czytaj więcej

Aby powstrzymać epidemię. Powojenna walka o zdrowie

Towarzysz musi poczekać

W czasie lotu do Szczecina Gierek podjął decyzję, że pojedzie do stoczni, co odradzali mu partyjni działacze obecni na miejscu. Zanim tam jednak dotarł, forpocztę stanowił Franciszek Szlachcic, który miał przygotować spotkanie. Notował: „Po 30–40 minutach jazdy samochodem znalazłem się przed bramą główną stoczni. Przed bramą stała duża grupa milicjantów, kilkudziesięciu cywilów i kilku oficerów Wojska Polskiego. Kilku starszych oficerów milicji poznało mnie, byli wyraźnie zdziwieni, lecz o nic nie pytali”.

Szlachcic zażądał, by zaprowadzić go do komitetu strajkowego. „Oni (stoczniowcy – red.) byli jeszcze bardziej zdziwieni niż oficerowie MO. Ktoś krzyknął: »Generał, otworzyć bramę«. Bez komendy utworzyli szpaler. Stali i przyglądali mi się, w rękach trzymali pręty i kable. Szedłem wolno, patrzyłem im w oczy i próbowałem się uśmiechać, co wyglądało sztucznie, bo nikt z nich się nie uśmiechał. Byłem w cywilnym ubraniu. (…) Powiedziałem: »Do Szczecina przylecieli Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz i Wojciech Jaruzelski, aby zorientować się na miejscu w sytuacji i rozmawiać z załogą. Moim zadaniem jest ustalenie warunków spotkania«”.

Edmund Bałuka wspominał: „(Szlachcic) mówi, że towarzysz Gierek jest w Szczecinie i chce przyjść do stoczni. A my jeszcze ani postulatów gotowych, ani z piątkami żadnej konsultacji nie mieliśmy, nic konkretnego. Mówimy, więc dobrze, ale towarzysz Gierek będzie musiał poczekać jakiś czas”. Chwilę trwały targi, Szlachcic przekonywał, że „jak to, żeby towarzysz Gierek czekał za bramą? My mówimy, no cóż, trudno, my nie jesteśmy jeszcze gotowi. Napisaliśmy list, czekaliśmy trzy dni, to można jeszcze poczekać te półtorej godziny”.

Jak pisał sekretarz Gierka Jerzy Waszczuk, była to „pierwsza lekcja pokory”. Jednakże Edward Gierek pojawił się w stoczni wcześniej. Maria Chmielewska: „Wychodzę i widzę, od głównej bramy Gierka prowadzą. Robotnicy go poznali i otoczyli, i idą razem, takie tam rozhowory po drodze. A za nimi sobie człapał, w takiej tam jesioneczce, kołnierz miał uniesiony, taki starszy gość, jak przeciętny robotnik sobie wyglądał, a to był Jaroszewicz. Poznałam go, bo to był mój trzeci wiceminister, jak w Warszawie pracowałam jako maszynistka zaraz po wojnie. Więc ja się patrzę – Jaroszewicz, no! Gierka tak jakoś puścili do gmachu po schodach, żeby pierwszy przeszedł, a Jaroszewicza nawet dobrze przydusili, kiedy hurmem szli. To, że on taki skromny szedł, że go tak przemaglowali na tych schodach, mnie ujęło, naprawdę. (…) Mnie to tym bardziej pomogło uwierzyć, że pójdzie tak wszystko uczciwie. Przecież my nie chcieliśmy większych pieniędzy, tylko, żeby było uczciwiej”.

Słuchałem każdego słowa

W świetlicy stoczniowej za stołem prezydialnym usiedli: Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz, Franciszek Szlachcic, Wojciech Jaruzelski, Franciszek Kaim, Tadeusz Cenkier, Eugeniusz Ołubek, Kazimierz Barcikowski, Edmund Bałuka i Franciszek Wilanowski. Michał Paziewski pisał: „Każdy z delegatów (stoczni) podczas ponad czterech godzin wystąpień przy trybunie wypowiadał się na stojąco. (…) Działacze strajkowi znaleźli się w niewyobrażalnej dla nich sytuacji, nigdy bowiem nie mogli przypuszczać, że będą przemawiać przed takim gronem, zwłaszcza, że część spośród nich w ogóle po raz pierwszy raz w życiu występowała publicznie. Oddziaływała na nich sama obecność licznych dziennikarzy, mikrofonów, kamer. Ponadto byli oni wyczerpani trzydniowym strajkiem, nierzadko głodni, nieogoleni, siedzieli w kłębach papierosowego dymu. (…) Otwieranie okiem tylko w niewielkim stopniu zmniejszało panujący na sali zaduch”.

Spotkanie trwało niemal dziewięć godzin. Marian Juszczuk: „Staliśmy pod głośnikami i słuchaliśmy, kto ostrzej Gierkowi wyrąbie”. I sekretarz nie zgadzał się z zarzutami, wykłócał, krzyczał. Starał się zjednać sobie słuchaczy swoją górniczą przeszłością, przekonywał, że do przyjęcia stanowiska wręcz go zmuszono, a odpowiedzialność za wszystkie dotychczasowe błędy ponosił osobiście Władysław Gomułka. Po stronie rządowej aktywny był też Piotr Jaroszewicz, reszta z rzadka zabierała głos, zazwyczaj oklaskami reagując na przemówienia partyjnych towarzyszy.

Stoczniowiec Marian Jurczyk, dekadę później sygnatariusz Porozumień Sierpniowych i jeden z liderów Solidarności, wspominał: „ja z rozmów z Gierkiem byłem bardzo zadowolony. Do tego dochodziło, że jak przez pierwszy rok Gierek występował w telewizji, to w domu musiała być idealna cisza. Ja słuchałem każdego jego słowa, wierzyłem”. Stanisław Wądołowski: „Byliśmy przez dziewięć godzin w tej świetlicy z nim i autentycznie uwierzyłem, że Gierek coś zrobi dla narodu, że zechce, jak Boga kocham”. Inny ówczesny stoczniowiec Stanisław Serafin: „Wierzyłem jak jasna cholera. Ile ja potem kłótni miałem z żoną, jak tylko czegoś nam brakowało, żona mówiła: idź, niech ci Gierek da”.

Najlepiej tę wiarę w Gierka podsumowywały słowa Jarosława Mroczka, wtedy ucznia drugiej klasy liceum, a w późniejszych latach stoczniowca i przedsiębiorcy: „tej nocy stałem pod stocznią. Kiedy Gierek dostał ten chleb, płakałem jak bóbr. W moim prostym rozumieniu nastąpiło coś, czego z opowieści rodziców dotąd nie znałem, jakieś porozumienie między tymi, którzy są na dole, a tymi, którzy mają kierować naszym przyszłym życiem”.

Szlachcic podsumowywał: „Wychodziliśmy ze stoczni zmęczeni, ale zadowoleni. Do bramy odprowadzała nas grupa delegatów. Rano wszystkie zakłady Szczecina pracowały normalnie. Był to pierwszy wielki sukces Gierka, Jaroszewicza i zwolenników nowego”.

Czytaj więcej

Ceausescu upada, Polacy patrzą, SB notuje

Pomożemy!

Debata z udziałem I sekretarza KC PZPR w Gdańsku była organizowana ad hoc. Także delegaci ze stoczni typowani do udziału w spotkaniu, wsiadając do podstawionych autokarów, byli przekonani, że udają się do Warszawy.

TW „Bolek” (Lech Wałęsa) opowiadał swojemu oficerowi prowadzącemu, że po przyjściu do pracy kierownictwo wydziału poinformowało załogę o zebraniu, na którym miano wybrać delegatów na wyjazd do Warszawy na spotkanie z Edwardem Gierkiem. Z wydziału W-4 Wałęsy wybrano Henryka Lenarciaka, Alfonsa Suszka i jego. O godz. 10.00 mieli się udać pod hotel Orbis, skąd autokarami mieli wyjechać do Warszawy. Niektórzy zabrali ze sobą walizki i inne bagaże.

Delegaci ruszyli, ale autokary zamiast jechać do Warszawie zatrzymały się przed gmachem Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej (PWRN), a pasażerów poinformowano, że Gierek przyjechał do Gdańska i zebranie z nim odbędzie się w tym miejscu. Wałęsa opowiadał, że „wiadomość ta zaskoczyła delegatów i były nawet odgłosy, że władze znów kłamią. Było przy tym trochę śmiechów i żartów, szczególnie z tych, którzy mieli walizki i nesesery. Niemniej atmosfera była wesoła i przyjemna”. Jak wynikało z tej relacji, niektórzy delegaci mieli przygotowane kartki z pytaniami. Po wejściu do sali zebranych powitał I sekretarz KW PZPR w Gdańsku Alojzy Karkoszka, a Gierek miał zabrać głos po przedstawieniu mu przez delegatów postulatów i pytań. Robotnicy mieli na to po trzy minuty.

Spotkanie to zatem było zupełnie inaczej przygotowane niż żywiołowa rozmowa dzień wcześniej w Szczecinie. Zaczęło się zresztą od dwóch minut ciszy, którymi uczczono ofiary Grudnia. W spotkaniu brał udział przewodniczący PWRN w Gdańsku Tadeusz Bejm, nie było zaś Wojciecha Jaruzelskiego, który pojechał do sztabu Marynarki Wojennej. Według relacji Wałęsy padły postulaty odwołania z zajmowanych stanowisk Stanisława Kociołka, Józefa Cyrankiewicza, Władysława Kruczka, ukarania winnych masakry grudniowej oraz demokratyzacji wyboru przedstawicieli władzy terenowej. Mowa była również o odwołaniu podwyżek cen oraz o sprawiedliwym podziale premii, sprawach socjalnych i innych dotyczących stoczni. Głos zabierało 23 mówców ze strony stoczniowców, ze strony partyjnej zaś premier Jaroszewicz, minister Szlachcic (ten miał nawet wzruszyć się i zasłabnąć, gdy mówił o Grudniu ’70, gdyż jak sam pisał, był „niewyspany, zmęczony i rozgoryczony”. Na marginesie dodajmy, że był w sali jedynym przedstawicielem resortów siłowych) i oczywiście Edward Gierek.

Na początku I sekretarz KC PZPR przeprosił obecnych, że najpierw był w Szczecinie, „bo tam była napięta sytuacja w »Warskim«”. Jak raportował Wałęsa, Gierek miał ustosunkować się jasno i szczerze do zadawanych pytań i postulatów, wyjaśnić obecną sytuację i wskazać, że jakiekolwiek podwyżki dla robotników były już niemożliwe, gdyż co można było zrobić, już zrobiono.

„Cała atmosfera spotkania była bardzo bezpośrednia i przyjemna wszyscy delegaci bez szemrania zostali przekonani do tego, co mówił tow. Gierek i Jaroszewicz i wszyscy są gotowi pomóc dla rządu i partii w tej trudnej sytuacji. Delegatom najbardziej podobała się szczera i bezpośrednia skromność zachowania się tow. Gierka”. Te słowa z raportu Wałęsy odnosiły się do zagrywki Gierka, który zwrócił się do stoczniowców: „Możecie być przekonani, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i nie mamy innego celu, jak ten, który zadeklarowaliśmy. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. No więc jak – pomożecie?”. Po tych słowach rozległy się umiarkowane oklaski, ale propaganda PRL była tak skuteczna, że wtłoczyła, nie tylko w umysły całego społeczeństwa, ale także uczestników tego spotkania, obraz wszystkich gremialnie i chóralnie krzyczących „Pomożemy!”.

Anna Walentynowicz, również obecna na tym spotkaniu, wspominała: „Przecież rozmawiał z nami robotnik, mówił prosto i chyba szczerze, rozumiał nas. Kiedy pytał »Pomożecie?«, odpowiedzieliśmy: »Pomożemy!«. I ja też chciałam pomóc. I mój głos brzmiał w tym zgodnym chórze”. Lech Wałęsa w swojej autobiografii stwierdzał po latach: „Po wystąpieniu Gierka powinien ktoś wstać i powiedzieć: »Towarzyszu, no dobrze, pytacie „Pomożemy”, ale komu my tu mamy pomóc?«. Ale nikt tego nie zrobił. (…) Zacukała się wiara, to wszystko nie było takie łatwe. Jak nas przyciśnięto (...) wtedy odpowiedzieliśmy: »Pomożemy!«”. Debatę w gdańskiej stoczni skomentował na kartach swoich dzienników historyk sztuki Karol Estreicher: „Odpowiedzi Gierka na pytania są nieszczere (…). Jest Gierek pewny siebie. Bałamuci. Wybitnie chce zyskać na czasie. Całość wystąpienia jest niesmaczna i nieszczera. Widać, że wszystko wróci do normy”.

Żadnych reform

Gierek mógł zatem wyjeżdżać z Gdańska w miarę zadowolony, o czym chyba trudno było powiedzieć w kontekście Szczecina. Co więcej, takich spotkań kierownictwo w najbliższym czasie odbyło jeszcze kilka, m.in. w Kielcach, Radomiu, Łodzi, Białymstoku czy na Śląsku. Efektem rozmowy w Stoczni Szczecińskiej było zakończenie strajku w tym mieście oraz powołanie Komisji Robotniczej, pierwszego demokratycznie wybranego przedstawicielstwa robotników w PRL. Jej żywot był jednak bardzo krótki, gdyż władze zrobiły wszystko, aby zmarginalizować znaczenie debaty z 24 stycznia 1971 r. i brutalnie wybić jej uczestnikom z głowy wszelkie reformy systemu.

Podobna sytuacja miała miejsce w Gdańsku, w obu przypadkach władze starały się też zrobić wszystko, aby nikt nie poniósł odpowiedzialności za Grudzień ’70. A podwyżkę cen odwołano dopiero po strajkach z lutego 1971 r.

Dr hab. Sebastian Ligarski jest historykiem, naczelnikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie.

Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości