Nie można obrazem, to trzeba pieśnią. Polska prawica, żeby odwojować kulturę, musi wymyślić kantry. Dobrze piszę, nie to amerykańskie country, bo to co prawda amerykańska, ale jednak wiocha, tylko kantry – ni to nowoczesne, ni tradycyjne, niby kosmopolityczne, ale jednak swojskie. Jedyną osobą, która to rozumie, jest jeden z najwybitniejszych myślicieli współczesności, Jacek Kurski. Autor ten niewiele ma publikacji teoretycznych, za to mocny jest w praktyce, na polu swym uprawia disco polo, w którym widzi zarzewie kantry. Błąd Sokratesa czasów Pudelka polega na tym, że orze zbyt płytko. Jego w gruncie rzeczy nie interesuje, o czym jego podo-pieczni zawodzą, byle głosowali właściwie i dawali swe twarze medialnym inicjatywom prezesa i ku chwale Prezesa. W efekcie krucjata Kurskiego doraźnych efektów nie przyniesie, bo zbyt krótkie oddziaływania, a długofalowo polegnie, bo wiatr zawieje i roślinki w skałę niewbite rozniesie.
Czytaj więcej
Poczciwy, stary Marcel – trzydziestka to był wtedy poważny wiek – pozbył się z domu pisuaru i wszedł z nim do galerii oraz historii sztuki. Dwa lata później domalował babie wąsy i ustrzelił dublet. Gdybyż, ach gdybyż, ustrzelił wówczas również siebie, stałby się prekursorem gwiazd rocka schodzących z przedawkowania, ale nie, on się zawziął i swoje pociągnął. Ale to już nie był ten sam Marcel, to był Epigon. Jeszcze próbował, jeszcze przebierał się za kobietę, kombinował, ale inni byli już dwie długości przed nim. Dość powiedzieć, że pewien akwarelista z Wiednia wysadził w powietrze pół świata, to był dopiero happening.
„Hej, hej classy girl/ Ma przed sobą jasny cel/ Kiedy mówi: byłam tam/ To oznacza in Japan". Przesłanie tej pieśni Martyniuka Zenona jest co prawda tak głębokie, że jeszcze długo będę się z nim mierzył, ale nie spełnia do końca naszych wymagań. Jest co prawda niby kosmopolityczne, ale arcyboleśnie swojskie, to prawda, czegoś mu jednak brak i rzecz nie w tej pieśni, ale w całym gatunku.
Z szamba nie będzie perfumerii, z disco polo kantry nie powstanie. Nie tędy droga, polska prawica musi wymyślić Pawła Domagałę.
Niektórzy czytelnicy „Plusa Minusa" mogą być zaniepokojeni, bo nie wiedzą kto zacz, więc śpieszę z wyjaśnieniem. To zaczęło się pięć lat temu, a usłyszawszy pierwsze pieśni mojego serdecznego kolegi i gwiazdy komedii romantycznych, skomentowałem rzecz następująco: „Muzyka Seweryn Krajewski, słowa Paolo Coelho, śpiewa Paweł Domagała". Temu ostatniemu bardzo się to spodobało, śmiał się długo. Chłopak, bo choć Domagała był wówczas w wieku chrystusowym, był bardzo chłopięcy, z gitarą grający bardzo proste, melodyjne, by nie powiedzieć banalne piosenki, okazał się fenomenem.