Za plecami Gorbaczowa (i innych) przywódcy z Azji Środkowej cichutko omawiali ewentualność powołania związku turkmeńskiego jednoczącego ich państwa w obliczu nieuchronnego rozpadu ZSRR. „Procesy rozpadu zaczęły przybierać niekontrolowany charakter (...) Gorbaczow nie reprezentował już nikogo poza sobą, a władze centralne w czasie puczu widowiskowo zademonstrowały swoja bezsilność" – opisywał nastroje wśród wszystkich prezydentów Krawczuk.
Nikt nie miał ochoty na Gorbaczowowski ZSR, ale jednocześnie wszyscy zdawali sobie sprawę, że nie można z dnia na dzień zerwać związków gospodarczych między republikami, bo to doprowadzi do ekonomicznej katastrofy. „Żadna republika nie miała na swoim terytorium zamkniętego cyklu produkcyjnego. Wszystko z powodu sławnej »zasady racjonalnego rozmieszczenia sił produkcyjnych« (obowiązującej w ZSRR)" – pisał Krawczuk. A to oznaczało, że nagła dezintegracja ZSRR zniszczy gospodarczo wszystkie jego części – również Rosję.
W tej sytuacji nagle okazało się, że druga co do wielkości republika ZSRR Ukraina otrzymała głos decydujący. Jeśli bowiem przejdzie na stronę Gorbaczowa, Jelcyn też się ugnie. Jeśli nie – wszyscy wyruszą w nieznaną przyszłość. Nikt nie chciał już otrzymywać dyrektyw z centrum, rzucona półgębkiem propozycja „konfederacji niepodległych państw" błyskawicznie zyskała większość. Jelcyn ją przyjął, uważając, że Rosja i tak będzie dominować nad pozostałymi.
Gorbaczow nic nie mówił, bo propozycję omawiano za jego plecami. Gdyby ją usłyszał, wściekłby się: konfederacja nie przewidywała dużego centrum ani nawet prezydenta. „Czasowa struktura ponadnarodowa", „cywilizowana forma rozwodu" – tak nazywano tę propozycję. Nie było w niej miejsca na KC, Kreml czy Gorbaczowa.
Walizeczka u Jelcyna
Ale Krawczuk – od którego teraz zależało prawie wszystko – był naciskany przez silny wtedy demokratyczny i narodowy Ruch, na którego czele stał były dysydent i łagiernik Wiaczesław Czornowił. A jego członkowie bez przerwy organizowali demonstracje pod hasłem „Het' radianskij dohowir!" („Precz z umową związkową!"), czyli żadnych umów.
Unikając bezpośredniej konfrontacji z demokratami, Krawczuk zdecydował się na mistrzowskie posunięcie: postanowił ogłosić referendum w sprawie niepodległości Ukrainy wraz z wyborami prezydenta. Chciał dostać dwie rzeczy naraz: nie być już generałem-gubernatorem, lecz prezydentem, i mieć wreszcie spokój z neo-Związkiem.
– Nie można dopuścić, by niezależność Ukrainy została wykorzystana przez siły separatystyczne do całkowitego oddzielenia się. (...) Na Ukrainie są aktywne siły, które chcą sprowokować pełne oderwanie się od Związku. A Krawczuk wpadł w ich mocne objęcia – tak Gorbaczow tłumaczył sytuację niemieckiemu kanclerzowi Helmutowi Kohlowi.
Niezależnie jednak od woli pierwszego prezydenta ZSRR i przywódców Zachodu 1 grudnia 1991 roku na Ukrainie odbyło się referendum w sprawie niepodległości. – To nie wy będziecie kroczyć (do komisji wyborczych). To będzie kroczyć historia! – wołała przed głosowaniem ukraińska pisarka Lina Kostenko. Frekwencja wyniosła 84,1 proc. Spośród głosujących 92,3 proc. powiedziało „tak" niepodległemu państwu. Zwolennicy niezależności wygrali nawet na Krymie i w bazie radzieckiej Floty Czarnomorskiej – Sewastopolu.
Ukraina była pierwszą republiką ZSRR, która jasno i wyraźnie wypowiedziała się na temat swojej niepodległości. W radzieckim prawie istniał co prawda zapis o tym, że republiki mogą opuścić Związek, ale nikt nie wiedział jak. Niezależnie od prawnych formuł referendum ma to do siebie, że jego wyników praktycznie nie da się podważyć (tak jak w sprawie Brexitu). Choć więc Gorbaczow planował w grudniu 1991 roku podpisanie nowej umowy tworzącej ZSR, to po ukraińskim referendum wszystko się rozleciało.
Bezpośrednim skutkiem głosowania było podpisanie tydzień później przez Jelcyna, Krawczuka i przywódcę Białorusi Stanisława Szuszkiewicza porozumień białowieskich, które ostatecznie zakończyły żywot Związku Radzieckiego.
– Co wyście narobili tam, w tej puszczy? Świat zwariował, rozumiecie ! Musicie tutaj natychmiast przyjechać! – wołał przez telefon prezydent Gorbaczow do prezydenta Krawczuka. – Z jakiego powodu? – drwiąco odpowiadał lider Ukrainy. – Musimy porozmawiać! Ale nie było już o czym rozmawiać. Z hukiem został wbity gwóźdź w trumnę ZSRR i polityczną – Gorbaczowa.
Krawczuk nie pojechał. „Michaił Siergiejewicz stał się bardziej pokornym człowiekiem, zniknęła pycha, sposób chodzenia zaczął być bardziej ludzki, normalny. To jasne sygnały przed utratą władzy" – zauważył Korżakow.
25 grudnia oficerowie odpowiedzialni za „walizeczkę atomową" – czyli system łączności umożliwiający przywódcy ZSRR odpalenie rakiet międzykontynentalnych – zameldowali się na służbę u Borysa Jelcyna. „Zadzwonili z kancelarii i powiedzieli: jesteśmy tutaj" – wspominał Korżakow ostateczną śmierć Związku Radzieckiego.
Życie po życiu
Ostatnim problemem, jaki stał przed prezydentem znikającego Związku, była jego przyszłość na politycznej emeryturze. Ostatnie, trzygodzinne, spotkanie z Jelcynem było temu właśnie poświęcone. Gorbaczow dostał dla swojej fundacji (którą zaczął tworzyć zaraz po ukraińskim referendum) zabudowania dawnej Wyższej Szkoły Partyjnej w Moskwie, gdzie w czasach ZSRR szkolono aktywistów nielegalnych partii komunistycznych. Jelcyn bez protestu oddał swojemu antagoniście 5000 mkw. sal wykładowych, sportowych, auli, hoteli i akademików.
Z samego wynajmu fundacja mogłaby żyć długo i szczęśliwie. Ale Gorbaczow bardzo szybko, bo już w 1992 roku, zaczął krytykować Jelcyna. Tym razem jednak jego antagonista miał przewagę i odebrał mu większość przyznanej Szkoły Partyjnej.
Do więcej niż skromnych biur Gorbaczowa na północy Moskwy trafiłem w 1998 roku. Gdy trzyosobowa ekipa telewizyjna weszła między dwa biurka w jego sekretariacie, nie można się już było poruszać z powodu ciasnoty.
Za jednym z biurek siedział niegdyś wszechmocny zastępca Wydziału Międzynarodowego KC Gieorgij Szachnazarow (ojciec słynnego reżysera Karena Szachnazarowa). Pozostanie tajemnicą, dlaczego ten utalentowany człowiek postanowił zostać z Gorbaczowem, wciśnięty między drugie biurko i okno – jak generał Henri Bertrand z Napoleonem na Świętej Helenie.
Ale gdy wpuszczono nas do gabinetu Gorbaczowa, zupełnie nie kojarzył się on z napoleońskim pawilonem w Longwood. Wielkością przypominał gabinet Dyktatora z filmu Charliego Chaplina. Porównanie z klitką jego sekretarzy było aż bolesne. Mylił się więc oficer KGB Korżakow – partyjna pycha nie zniknęła.
Były prezydent skarżył się, że jest „wszędzie blokowany, rodzina znajduje się pod kołpakiem FSB, stale podsłuchiwany jest telefon". Ale nikogo nie wzruszały jego skargi, Gorbaczow bowiem stał się symbolem rozpadu ZSRR, z którym wiązano wszelkie nieszczęścia, jakie nastąpiły później: wojny, migracje, krach bankowy.
O dziwo, początkowo to właśnie Gorbaczowa obarczano za to winą, a nie sygnatariuszy porozumienia z Białowieży. – W rzeczy samej rozwalił kraj – mówił o nim jeszcze w 2014 roku rzecznik Putina Dmitrij Pieskow. – W Rosji nigdy nie będzie nic podobnego do pieriestrojki – zapewniał.
Jednak wraz z pogarszaniem się sytuacji w Rosji rządzonej przez Jelcyna Gorbaczow nabierał nadziei na powrót. „Zacząłem się zastanawiać: i co? Twardo postanowiłem: będę kandydował" – mówił w programie telewizyjnym w 1994 roku, dwa lata przed wyborami prezydenckimi. Wystartował w nich ku swemu nieszczęściu i w 170-milionowym kraju otrzymał 386 tys. głosów, czyli 0,5 proc., i zajął siódme miejsce.
Krach polityczny byłby widowiskowy i ostateczny, gdyby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Ale tamte wybory zostały zdominowane przez rywalizację Jelcyna z liderem komunistów Giennadijem Ziuganowem, który o mało nie został prezydentem Rosji.
Wyczyn laureata
Nie wiadomo, co bardziej ubodło dumę Gorbaczowa: czy wynik wyborczy, czy kompletny brak zainteresowania nim ze strony mediów i społeczeństwa. Okazało się, że pięć lat po ustąpieniu na rosyjskiej arenie politycznej był już nikim. W przeciwieństwie do Zachodu, gdzie cały czas był fetowany i przyjmowany jak wielki polityk. Tyle że zachodnia życzliwość też wyszła mu w Rosji bokiem. Zbierając pieniądze na swoją fundację, wystąpił w reklamie pizzy, co spotkało się w Moskwie z bardziej niż ironicznymi komentarzami.
Pozostał jednak pociąg do politycznego hazardu. Dopóki władzę sprawował Jelcyn, Gorbaczow zachowywał się bardzo ostrożnie, pomny doświadczeń z 1992 roku. Nowy prezydent Władimir Putin ujął go jednak od razu, zapraszając na spotkania. Po drugiej rozmowie były przywódca ZSRR stwierdził: – Nasze poglądy są całkowicie zgodne.
I zaczął dawać temu wyraz publicznie, krytykując np. amerykańską inwazję na Irak czy popierając rosyjską inwazję na Gruzję.
Do 2011 roku nie wychylił się nawet o krok poza obowiązującą linię polityczną rosyjskiego MSZ. Dopiero narastający kryzys związany ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w 2011 i 2012 roku sprawił, że Gorbaczow zaczął krytykować Putina: za wszechogarniającą korupcję, niszczenie demokracji i mianowanie „tłumu czekistów" na stanowiska państwowe. Zimą 2011 roku wzywał prezydenta, by zrezygnował ze startu w wyborach. Putin, rzecz jasna, nic sobie z tego nie robił, w wyborach wystartował i jest teraz prezydentem Rosji.
Potem jednak Gorbaczow znów był w zgodzie z oficjalną linią Kremla. Gdy nastąpiła rosyjska agresja na Krym, w pierwszej chwili stwierdził wprawdzie, „że gdyby nadal istniał ZSRR, nie byłoby problemu Krymu", ale już pod koniec marca 2014 roku o aneksji półwyspu powiedział inaczej: – To naprawienie wielkiej krzywdy historycznej.
Jego poparcie dla agresywnej polityki rosyjskiej doprowadziło do tego, że ukraińska służba bezpieczeństwa zakazała mu na pięć lat wjazdu na teren kraju. Duży wyczyn jak na laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Znów potknął się o Ukrainę, jak w 1991 roku.
Ponad 20 lat temu nieżyjący już przywódca ukraińskiej opozycji Wiaczesław Czornowił powiedział mi: – Historycznie tak się składa, że tam, gdzie zaczyna się Ukraina, kończą się rosyjscy demokraci.
Gorbi nie jest wyjątkiem. Założywszy, rzecz jasna, że jest demokratą.
PLUS MINUSPrenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:prenumerata.rp.pl/plusminustel. 800 12 01 95