O swojej metodzie oswajania dziennikarzy opowiada przedsiębiorca i były minister, który dziś nie zajmuje się już polityką. – Bałem się dziennikarzy branżowych, że mnie zapędzą do kąta, zwyczajnie zjedzą – przyznaje. – Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Przecież nie mogłem ich przekupić albo pisać za nich artykułów. Ale sprytny chłopak z biura prasowego poradził mi, żebym przełamał zahamowania. Mówił: „Niech pan ich nie unika, tylko zaprosi do siebie. Pozna się pan z nimi i poprosi o opinię na temat tego, co trzeba zmienić w naszej działce. Oni tu od lat prowadzili wojny z poprzednimi ministrami. Żyją w przekonaniu, że wszystko wiedzą najlepiej, tylko politycy nie chcą ich słuchać. No to pan ich wreszcie posłucha".
Zadziałało jak najlepsza cyrkowa sztuczka. Minister zapraszał branżowych dziennikarzy do swojego gabinetu pojedynczo, by poczuli się wyjątkowi i docenieni. Robił pełną zainteresowania minę, a oni płynęli ze swoją opowieścią i dobrymi radami. Mówili, co by zrobili na miejscu ministra, który projekt wyrzucili do kosza, a który zanieśli na Radę Ministrów. Realizowali swoją potrzebę bycia wysłuchanymi, znalezienia się w centrum uwagi.
– Niektórzy gadali mądrze, inni opowiadali kompletne androny. A ja słuchałem, uśmiechając się i potakując. Szybko zostałem jednym z ich ulubieńców – wspomina były polityk.
Nie zawsze reporterów udaje się tak łatwo obłaskawić. Po latach od zakończenia misji w rządzie jeden ze współpracowników byłego już premiera opowiedział mi w detalach o operacji, którą przeprowadził w sprawie niewygodnego tekstu.
– Szykowała się publikacja na temat najbliższej osoby szefa rządu, członka jego rodziny. Wiadomo było, że tekst powstanie. Nie było szans, by to powstrzymać, bo szykowała go redakcja wyjątkowo nam nieprzychylna. Żadne naciski nie zdałyby egzaminu. Efekty byłby raczej odwrotny – opowiada. – Problem był poważny z dwóch powodów. Po pierwsze, ten krewny rzeczywiście święty nie był. Nawywijał tak, że można byłoby tym obdzielić kilka osób. I druga zła wiadomość: premier czuł się z tym krewnym bardzo związany. Sama myśl o nadchodzącej publikacji sprawiła, że był kompletnie rozbity, nie potrafił normalnie pracować.