Państwo zdało egzamin?
Nigdy bym tego nie powiedziała! Wręcz przeciwnie, polskie państwo zawiodło mnie, ale przede wszystkim zawiodło swoich najwybitniejszych obywateli.
Aktualizacja: 28.01.2012 16:51 Publikacja: 28.01.2012 00:01
Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska – z wykształcenia prawniczka. Adwokat. Posłanka na Sejm Sojuszu Lewicy Demokratycznej
Foto: Fotorzepa, Radek Paterski Radek Paterski
Państwo zdało egzamin?
Nigdy bym tego nie powiedziała! Wręcz przeciwnie, polskie państwo zawiodło mnie, ale przede wszystkim zawiodło swoich najwybitniejszych obywateli.
Prezydent Komorowski uważa inaczej.
Z całym szacunkiem i osobistą sympatią, ale się z nim zupełnie nie zgodzę!
W jaki sposób państwo zawiodło?
Przede wszystkim do tego lotu w ogóle nie powinno dojść, bo był nieprzygotowany. Czy my wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja na lądowisku w Smoleńsku?
Lądowisku?
Byłam tam pół roku później i widziałam te budy, ruiny dookoła czegoś, co na pewno nie jest lotniskiem, a co najwyżej awaryjnym lądowiskiem, gdzie nie ma ani nowoczesnych systemów naprowadzania, ani nawet sensownej prognozy pogody! Ten samolot nigdy nie powinien wystartować z Warszawy, ale skoro już wystartował, to nie powinien tam lądować.
Może państwo zdało egzamin chociaż po katastrofie?
Widać to właśnie po dwóch latach śledztwa, po których ciągle więcej nie wiemy, niż wiemy, a czasem mam wrażenie, że nie posunęliśmy się ani o krok! Coraz więcej ludzi łapie się za głowę, jak do tego wszystkiego dopuściliśmy.
Właśnie, jak?
Bardzo źle to rozegraliśmy. Nie wierzę, że Rosjanie pozwoliliby nam na samodzielne śledztwo, to w końcu na ich terytorium doszło do katastrofy, ale nawet jeśli byliśmy petentami, to mogliśmy wskórać więcej.
Jak to pani sobie wyobraża?
Śledztwo powinno być prowadzone wspólnie. Nie równolegle – Polacy sobie i Rosjanie sobie – tylko razem. Ale tak się nie stało i trudno mieć o to pretensje do Rosjan, którzy, otwarcie mówiąc, starają się oczyścić. Działają w zgodzie z własnym interesem.
Więc to nasza wina?
Od początku jestem przekonana, że to myśmy zawalili! Nie zapadły decyzje polityczne na najwyższym szczeblu, choć mówił o nich na początku prezydent Miedwiediew i trzeba było z jego kurtuazyjnych słów wyciągnąć wnioski. A my co? Wysłaliśmy jakiegoś delegata do MAK-u?! Gigantycznej katastrofy, w której ginie prezydent i prawie sto najważniejszych osób w państwie, nie załatwia się na takim poziomie.
Powiedziała pani, że zupełnie nie ufa Rosjanom...
Bardzo chciałabym im ufać, ale jak to zrobić, gdy się spojrzy na naszą historię?
Matko, zdiagnozują u pani rusofobię!
To wspaniały kraj o pięknej kulturze, którą uwielbiam. Cieszę się, że moja córka uczy się rosyjskiego, bardzo im kibicuję jako narodowi, ale to nie znaczy, że mamy zostawić im śledztwo. Pamiętajmy, że Rosjanie są mistrzami świata w skutecznym prowadzeniu polityki zagranicznej!
Nie do końca widzę związek?
Od XX wieku dostają zawsze to, co chcieli. Niezależnie, czy tuż po II wojnie światowej, czy teraz budując rurociąg po dnie Bałtyku, Rosja zawsze zadba o swój interes, a Zachód na wszystko się godzi i jeszcze ich kocha!
Dlaczego tak łatwo im ulega?
To arcymistrzowie gier politycznych, czasem także arcymistrzowie kłamstwa. Zrobią wszystko, by to nie na nich spadła wina za katastrofę. Tylko proszę mnie dobrze zrozu- mieć – to nie do nich mam pretensje, ale do naszego państwa, które opuściło swych najważniejszych obywateli i opuściło mnie. Mogę dać panu przykład, który mnie bardzo zabolał?
Bardzo proszę.
Czułam się fatalnie, było mi bardzo przykro, kiedy usłyszałam podaną przez Rosjan nieprawdziwą informację o pijanym generale Błasiku. Polskie władze nie zareagowały jednoznacznie, stanowczo i od razu, a trzeba to było zrobić na wysokim szczeblu – to zresztą mówił nawet marszałek Schetyna. Powinniśmy zaprotestować tak zdecydowanie, by wszyscy wiedzieli, że to bzdura.
Trochę protestowaliśmy.
Trochę! I przez to mam ogromne pretensje do władz, że w świat poszła historia o pijanym polskim generale. No tak, wiadomo, Polacy popili, poszaleli, a potem rozbili samolot i się zabili. Teraz zmiana tej wersji jest już niemożliwa, niestety. Jest mi naprawdę bardzo przykro...
Pani mąż znał tych generałów...
... z którymi później zginął. Pani Błasik przypomniała mi, że to mój mąż wniósł o miano- wanie gen. Błasika na pierwszy stopień generalski. A teraz robi się sensację z ewentualnej obecności gen. Błasika w kabinie pilotów, czego się dowodzi przez ilość zwłok w pierwszej strefie samolotu i ilość nagranych głosów.
Toczy się o to poważny spór.
Czego ma dowieść to, że zarejestrowano 11 głosów? Przecież drzwi były otwarte, jeden mikrofon zbierał także głosy z salonki dla VIP-ów! Tymczasem dyskutuje się o tym, jakby to miało zasadnicze znaczenie!
To niejedyny gorący temat ostatnich dni.
Inny to sprawa skrzydła. Słyszę opinie pilotów samolotów pasażerskich, którzy może nie są najlepszymi ekspertami, ale na pewno znają się na tym lepiej niż ja. I oni twierdzą, że skrzydło jest niezwykle kruche, więc absolutnie może się tak zdarzyć, że nawet uderzając w tak liche drzewo jak brzoza, się złamie.
Dotychczas słyszałam głównie takie poglądy.
Teraz to się zmieniło.
No właśnie, ostatnio słyszę zupełnie inne opinie i nie mogę udawać, że prof. Binienda z Ohio, ekspert NASA w sprawie katastrofy Columbii, nie jest wiarygodny, nie mogę mówić, że on czy inni eksperci amerykańscy to ignoranci. A oni twierdzą, że to niemożliwe, by taka brzoza złamała skrzydło.
Komu pani wierzy?
To zupełnie nieważne, bo przecież ja się na tym w ogóle nie znam. Dlatego cieszę się, że podobno polscy uczeni gotowi są zrobić konferencję naukową, żeby zmierzyć się z tym problemem. Myślę, że należałoby przeprowadzić takie badania.
Kto to powinien robić?
Bez dwóch zdań powinna przeprowadzić je prokuratura.
Sama pani wątpiła w prokuraturę...
Ale nie ma innego wyjścia. Jestem prawniczką i chciałabym, by to prokuratura zajęła się takimi eksperymentami, by mogła odpowiedzieć na pytanie o skrzydło i wiele innych. Komisje i zespoły, które się tym zajmują, nie mają takiego umocowania, a przez to takich możliwości jak prokuratura. Rozumiem, że nie da się tego zrobić już, od razu, rozumiem, że to wymaga pieniędzy, ale skoro tak długo już się z tym ślimaczymy, to może warto?
Niektórych dowodów i tak się już nie przeprowadzi.
Choćby dlatego, że mamy zardzewiały, pocięty wrak, który pewnie nie może już nawet być dowodem, ale który powinien wrócić do Polski, bo ma ogromne znaczenie symboliczne. Trzeba go jakoś złożyć i udostępnić ludziom.
Jako pomnik?
Raczej muzeum, pomnik to osobna sprawa. Bardzo mi się nie spodobało badanie opinii publicznej, które przeprowadziła prezydent Warszawy. Hanna Gronkiewicz-Waltz tak zadała pytanie o „drugi pomnik w centrum miasta", że jednoznacznie zasugerowała odpowiedź. A przecież obelisk na Powązkach trudno nazwać pomnikiem, to cmentarz i grób części ofiar!
No dobrze, ale 70 proc. warszawiaków powiedziało w sondażu pomnikowi „nie".
I ja im się nie dziwię. Po takim pytaniu jak mieli odpowiedzieć? Odrzucam taki sposób decydowania o ważnych rzeczach. Są sprawy, o których nie mogą rozstrzygać sondaże. Hanna Gronkiewicz-Waltz od tego jest prezydentem, by powiedzieć, że będzie tak i tak.
A jak być powinno?
Zdecydowanie uważam, że gdzieś w dobrym miejscu powinien powstać odpowiedni, piękny pomnik wszystkich ofiar katastrofy, by ludzie, także tacy jak ja, mogli zapalić świeczkę. Ja oczywiście mam swój grób męża, ale przecież chciałabym oddać hołd też innym.
W „Wyborczej" oburzają się razem z Czechami, że w Pradze nie upamiętniono jeszcze Vaclava Havla.
Który zmarł miesiąc temu? A u nas od dwóch lat nie ma pomnika, ale jestem pewna, że kiedyś powstanie. Tak samo jak w USA, gdzie lądujemy na lotnisku Kennedy'ego i jeździmy autostradami jego imienia...
Choć nie wszyscy go popierali jako prezydenta. A propos, powinien stanąć pomnik pary prezydenckiej?
O tym w ogóle boję się teraz mówić, bo tylko wywołam burzę, a sama nie jestem pewna. Sądziłam, że pomnik wszystkich ofiar będzie ponad podziałami, nie wzbudzi kontrowersji, wszyscy go poprą...
Jest zupełnie inaczej.
Dlatego z decyzją w sprawie pomnika Lecha i Marii Kaczyńskich zaczekałabym na ochłonięcie z emocji. Bałabym się rozpętania tego wszystkiego, co stało się z krzyżem, który trzeba było przenieść godnie, wspólnie z ludźmi, od razu i nie byłoby tego wszystkiego.
Pani znała prezydenta?
Częściej spotykałam, zwłaszcza w filharmonii lub w operze, panią Marię. Na niektórych uroczystościach bywałyśmy razem – ja jako żona ministra, a ona jako żona prezydenta Warszawy. Z Lechem Kaczyńskim widziałam się kiedyś w filharmonii. Pani Maria nas przedstawiła, a on spytał: „Pani sama? A mąż gdzie?". Przyznałam, że dostaliśmy tylko jeden bilet i mąż oddał go mnie. Prezydent się uśmiechnął, pożegnaliśmy się i odszedł. Zrobił kilka kroków, odwrócił się i powiedział do mnie: „A to świństwo!" Zupełnie w jego stylu... (śmiech) Potem rozmawialiśmy jeszcze w przerwie, to było bardzo sympatyczne.
Gdy patrzy pani na katastrofę z perspektywy blisko dwóch lat...
... To bardzo bolesne dla mnie jest to, że ona nie tylko nie zasypała, ale pogłębiła ogromne podziały społeczne. To fatalne także w polityce, bo widzę, że nie potrafią się przebić rozmaite merytoryczne argumenty, gdy są zgłaszane przez „niewłaściwe" osoby. Nie można się dogadać w sprawach zupełnie niepolitycznych właśnie z powodu wielkich emocji w Sejmie. A to wszystko ma związek z tym, że nie załatwiono spraw smoleńskich.
Zawsze do tego wracamy. Smoleńsk jako praprzyczyna wszystkiego?
To oczywiste, że po tym, co państwo robi w sprawie śledztwa, trudno mieć do niego zaufanie, trudno, by politycy sobie ufali. A tam, gdzie jest nieufność, pojawia się agresja.
To po co pani polityka?
Jest to jakaś kontynuacja tego, co robił mój mąż. Nie jestem nim, nie zastąpię go, mam inny charakter, pomysły, więc nie próbuję go naśladować. Dlaczego w to weszłam? Byłam naciskana przez wielu ludzi z różnych miejsc i środowisk, namawiano mnie, bym kandydowała. I nie żałuję, bo zwłaszcza tam, w okręgu, spotkałam się z wielką, naprawdę ponadpartyjną życzliwością. Dla tych ludzi chcę pracować.
Pani krąg znajomych zmienił się na „smoleński"?
Rzeczywiście przez pierwsze pół roku po katastrofie mieliśmy bardzo częsty kontakt ze sobą. Były spotkania nasze, z prokuratorami, wyjazd do Smoleńska, przy którym niestety pojawiły się jakieś bezsensowne tarcia. Były też pomysły powołania wspólnego dla wszystkich stowarzyszenia, ale powiedzmy sobie otwarcie – tego się nie da zadekretować.
Różnice polityczne?
Nie, ale jak to w życiu – ludzie mają różne temperamenty, do kogoś czuje się sympatię większą, do kogoś mniejszą. Przy całej solidarności, którą wszyscy na pewno odczuwamy, ale na siłę nic się nie da zrobić, musi być między ludźmi jakaś chemia.
Pani z kimś odczuwa?
Choćby wczoraj byłam u Joasi Racewicz. To jest zresztą szczególna sytuacja, bo myśmy się poznały na tydzień przed katastrofą, kiedy przeprowadzała ze mną wywiad jako z kandydatką na pierwszą damę. Okazało się, że mamy wielu wspólnych znajomych, było bardzo miło i na odchodne rzuciłam jej: „Pani Joasiu, musimy się spotkać, pogadać". No i spotkałyśmy się po tygodniu na lotnisku, kiedy przywieziono naszych mężów...
A z ludźmi spotkanymi po katastrofie?
Naprawdę bardzo się polubiłam z Basią Stasiak. Joasia Racewicz zadzwoniła do mnie teraz w grudniu i mówi: „Basia jest chora i siedzi sama w domu, a ma dziś imieniny. Jedziemy!". Moja córka, kiedy się dowiedziała o tym, że byłam u Basi, powiedziała...
„Po coś ty tam pojechała, pewnie ryczałyście cały wieczór"?
Nie, wręcz przeciwnie! Namówiła mnie, żebym wyciągnęła Basię gdzieś na koncert, do teatru. Raz się nie udało, bo była zajęta, ale na pewno jeszcze pójdziemy, bo mam do niej wiele sympatii, serca...
A w Sejmie?
Widuję czasem Jacka Świata z PiS, bardzo miły pan, o dużej kulturze osobistej. Są też inni, nie liczę tu oczywiście Pawła Deresza, bo my z nim i z jego żoną przyjaźniliśmy się rodzinami od wielu lat, zawsze spędzaliśmy ze sobą święta i przyjaźnimy się nadal. Zrobiliśmy sobie ostatnio spotkanie na Trzech Króli.
To, co pani ma na szyi i kolczyki to krzyż jerozolimski?
Kupiony naprzeciwko Bazyliki Grobu Pańskiego. Jestem osobą wierzącą.
I dlatego mąż miał katolicki pogrzeb?
Wszyscy razem: i rodzice, i dzieci nie wyobrażaliśmy sobie, żeby mogło być inaczej. Dziś też uważam, że była to dobra decyzja i nikt nie ma prawa tego krytykować.
A ktoś próbował?
Na Kongresie Kobiet w 2010 roku Andrzej Olechowski dziwił się, że politycy lewicy są chowani po katolicku. Zrobiło mi się bardzo przykro. To nie on powinien decydować.
A Kościół?
Nie miał żadnych zastrzeżeń, a ceremonii pogrzebowej przewodniczył abp Sławoj Leszek Głódź, który dobrze znał męża.
Nie myślała pani o tym, że może ludzie mają już dość Smoleńska?
Oczywiście, sama mam dość! Ludzie mają dość tego, że od dwóch lat o tym się tylko gada i nic z tego nie wynika: ani śledztwa, ani pomnika, nic nie załatwiono, tylko skłócono Polaków!
Panią to dotyka?
Nawet podczas ostatniego posiedzenia, gdy było jakieś wystąpienie na temat Smoleńska, to słyszałam z mojej, lewej strony, złośliwe komentarze, żarty...
To chyba nie jest miłe?
Było mi strasznie przykro... Ale też ja się tym ludziom nie dziwię, wszyscy jesteśmy zmęczeni.
Zna pani te wszystkie raporty MAK, Millera, NIK, cząstkowe Macierewicza?
Nie ogarniam tego, nie śledzę, bobym zwariowała. Owszem, czytam doniesienia prasowe, podsumowania i omówienia, ale na same raporty nie mam już ani siły, ani ochoty... Rozumiem tych, którzy to dokładnie śledzą, ale sama tego nie robię.
Bo to boli?
To może i banał, co powiem, ale mojego męża i tak mi nikt nie zwróci. A oglądanie po raz setny w telewizji szczątków samolotu i materiałów z tamtych dni jest dla mnie, dla moich dzieci bardzo bolesne...
Ucieka pani od tego?
Będę to pamiętała zawsze, ale nie mogę słuchać wspomnień, jak się kolejni ludzie dowiedzieli o katastrofie. Co mam wtedy opowiedzieć? Że zaczęliśmy życie numer dwa? Tak się przecież stało, bo śmierć męża jest cezurą, która spowodowała, że wszystko musieliśmy sobie ułożyć na nowo.
Udało się?
Żyjemy inaczej. Moje dorosłe studiujące dzieci troszczą się o mnie. Czasem to nawet jest zabawne, jak mnie pilnują: „A dokąd idziesz?", „O której będziesz?". Dzwonią i pytają, gdzie jestem... Jesteśmy teraz trójką połączonych wspólnym doświadczeniem przyjaciół.
—rozmawiał Robert Mazurek
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Państwo zdało egzamin?
Nigdy bym tego nie powiedziała! Wręcz przeciwnie, polskie państwo zawiodło mnie, ale przede wszystkim zawiodło swoich najwybitniejszych obywateli.
Akt o sztucznej inteligencji to pierwsza próba kompleksowego uregulowania AI na świecie. W jaki sposób unijne przepisy wpłyną na rozwój i wykorzystanie sztucznej inteligencji w Europie i poza nią?
„Nowy świat na Marsie” Roberta Zubrina należy czytać wraz z wcześniejszą książką „Czas Marsa”, która ukazała się w połowie lat 90. A to w celu odnotowania zmian, jakie nastąpiły w astronautyce w ciągu ostatnich 30 lat.
„Abalone Go” to podróżna wersja klasycznej gry logicznej.
Poezja Zdzisława Lipińskiego jest zdyscyplinowana i skondensowana. Bardziej uwydatnia ciszę, przeciwwagę dla rozgadanej kultury masowej.
Europejczycy są coraz bardziej przekonani, że mogą wpłynąć na ochronę klimatu poprzez zmianę codziennych nawyków
„Viva Tu” to pierwsza płyta Manu Chao od 17 lat. Artysta wynagradza nam oczekiwanie z nawiązką.
Politycy na poziomie Unii Europejskiej i krajowym muszą działać, promując proste i niedrogie opcje inwestycyjne.
Po długich bojach rząd podjął decyzję na temat obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.
Zespół śledczy badający nieprawidłowości w funkcjonowaniu podkomisji smoleńskiej wszczął pięć śledztw i przejął dwa - poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak. Dotyczą one m.in. przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez byłego szefa podkomisji i byłego ministra obrony narodowej, posła PiS Antoniego Macierewicza.
W środę silny dolar znów dał o sobie znać, a to był kulą u nogi dla złotego.
Środowy poranek przyniósł niewielkie zmiany notowań złotego. Emocje geopolityczne na razie zostały opanowane.
Dla radców publiczne krytykowanie władz samorządu to wciąż „kalanie gniazda”.
Celem przywracania praworządności w wymiarze sprawiedliwości nie jest spełnienie oczekiwań środowiska prawniczego, że przeszłość zostanie „rozliczona”, ale stworzenie instytucjonalnych gwarancji obywatelskiego prawa do sądu.
Demokracja nie jest wtedy, gdy coś nazywamy demokracją, tylko wtedy, kiedy ona naprawdę funkcjonuje.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas