Ściślej ma to uczynić prezydent Bronisław Komorowski, by uleczyć litewską traumę.
Nie bronię nikomu formułowania karkołomnych tez, wczuwania się w skomplikowane problemy psychologiczne narodów i grup społecznych. Ale namawianie prezydenta, by wyparł się tego, że Wilno należało w dwudziestoleciu międzywojennym do Polski na takich samych zasadach jak Warszawa, Kraków, Lwów czy Gdynia, to już działalność szkodliwa.
Po pierwsze – Polska po kilkunastu dekadach zaborów musiała sobie wywalczyć granice poprzez powstania czy bunty. Dotyczyło to nie tylko Wileńszczyzny, ale i Wielkopolski czy części Śląska. Dlaczego więc mielibyśmy teraz przepraszać wyłącznie za Wilno – a nie za Poznań czy Rybnik? A tak na serio – dlaczego w ogóle mamy przepraszać za to, że miasto zamieszkane wówczas w większości przez Polaków nie znalazło się w Polsce?
Teraz są tam mniejszością i nikt przytomny nie podważa, że jest to stolica Litwy. Podważanie dzisiejszych granic nie jest w Polsce tolerowane.
Po drugie – po pierwszej wojnie Litwa przejęła Kraj Kłajpedzki w podobny sposób, jak Polska weszła w posiadanie Wilna. Odbyło się to w stylu generała Żeligowskiego. Nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek przeprosinach ze strony Litwy za przejęcie tego regionu, zamieszkanego wówczas w większości przez Niemców.