Gołym okiem widać, że politycy, także opozycji, chcą podwyżek. Powiem więcej: nie ma się co zżymać, nawet niewygaszona epidemia, nie uzasadnia takiej wrzawy.
Bo cóż byłoby nadzwyczajnego, że prezydent, który zarabia teraz 17,8 tys. zł (brutto) i nie dostaje żadnego dodatku na utrzymanie małżonki - pierwszej damy, miałby zarabiać po podwyżkach trochę więcej niż sędzia Sądu Najwyższego, który wykonuje zwykle rutynowe czynności przez nikogo nie poganiany - a zarabia 19,9 tys. zł.
Czytaj także: Posłowie mają dostać ponad 600 zł podwyżki
Pensja posła - obecnie 7,8 tys. zł byłaby zwiększona do 12,5 tys. zł - to spora podwyżka, ale dziesiątki tysięcy prezesów nawet małych spółek i spółdzielni zarabia podobnie lub więcej, także w sektorze publicznym. Osobiście nie podoba mi się obecny model posła zawodowego, może byłoby lepiej gdyby Sejm zwoływano dwa razy do roku na dwumiesięczne sesje - wtedy posłom wystarczyłoby płacić diety, a na życie zarabialiby z własnej profesji adwokata, lekarza czy rolnika. Ale mamy inny model parlamentu.
Nie można też liczyć, że ministrowie, wiceministrowie czy wojewodowie będą dokładać do wykonywanej funkcji. Może i to robią, ale czy nie rozglądają się jak na dłużej zabezpieczyć siebie i dzieci finansowo - a nie każdy jest milionerem. Myślę zresztą, że wielu rodaków, także żyjących skromnie, nie ma nic przeciwko temu, by osoby na wysokich stanowiskach zarabiały dobrze - byle dobrze wykonywały swoje obowiązki.