Gdy wiosną 2022 r. wojska rosyjskie wycofały się spod Kijowa, w Ukrainie i na Zachodzie zapanowała radość. Szybko jednak świat wstrzymał oddech z przerażenia, gdy okazało się, do jakich zbrodni doszło w Buczy i Irpieniu. Od razu też zaczęto mówić nie tylko o dostarczaniu Ukrainie czołgów, lecz także o konieczności ścigania zbrodniarzy wojennych.
Oczywiście ukraiński wymiar sprawiedliwości nie próżnuje. Jesienią 2023 r. tamtejsza prokuratura podawała statystyki, według których zebrała już ponad 100 tys. dowodów na rosyjskie zbrodnie wojenne, zidentyfikowała ponad 400 osób podejrzanych o ich dokonanie, z czego kilkadziesiąt już skazano.
Czytaj więcej
Od walk manewrowych w 2022 roku do długich linii okopów obecnie. Jak zmieniła się wojna i do czego może doprowadzić?
Czy jest możliwe osądzenie Putina przed Trybunałem w Hadze?
Trochę gorzej wygląda sprawa ścigania rosyjskich zbrodniarzy, którzy mogą się ukrywać w różnych krajach. Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze nie jest tu właściwy, bo Rosja nie uznaje jego kompetencji. Wprawdzie przepisy Statutu Rzymskiego pozwalają na wydanie międzynarodowego listu gończego za Władimirem Putinem, ale cóż z takiego dokumentu, skoro dyktator z Kremla i tak nie kwapi się zbytnio do podróży do cywilizowanego świata?
Postulat powołania specjalnego trybunału zajmującego się zbrodniami popełnionymi podczas wojny w Ukrainie też nie doczekał się realizacji – są tu problemy prawne. Jednak doświadczeni prawnicy uważają: trzeba odwagi i zdecydowania. Przywołują przykład trybunału w Norymberdze, który – choć skuteczny – miał dość wątpliwe podstawy prawne swojego działania. Jednak po II wojnie światowej chęć ukarania sprawców była tak powszechna, że niedoskonałościami proceduralnymi nikt się nie przejmował. Czy w sprawie ukraińskiej też musi dojść do wojny światowej, aby stworzyć taki sąd? Oby nie.