Przecież nie podnosimy podatków" – mógłby powiedzieć premier, komentując insynuacje publicystów i ekspertów, jakoby tzw. "Polski Ład" PiS oznaczał dokręcanie śruby biznesowi. I rzeczywiście, w zapowiedziach stawki procentowe CIT, PIT i VAT ani drgnęły. Gorzej, gdy przyjrzeć się szczegółom. Bo na przykład PIT oblicza się z użyciem wielu zmiennych, takich jak kwota wolna, ulgi czy odliczenia składek. Właśnie dowiedzieliśmy się, że owa kwota wolna nie będzie stosowana przy obliczaniu podatku od jednoosobowych przedsiębiorców płacących prosty, 19-procentowy podatek. I podobnie jak inni podatnicy nie będą mogli odliczyć sobie od podatku składki zdrowotnej.
A wszystko po to, aby system był „bardziej sprawiedliwy".
Cofnijmy się do jesieni 2003 r., gdy rządzący Sojusz Lewicy Demokratycznej przeforsował w Sejmie ów liniowy PIT. Argumentowano to mniej więcej tak: indywidualny przedsiębiorca ryzykuje samodzielne działanie wbrew różnym koniunkturom i kryzysom, więc nie dręczmy go wysokim podatkiem. Niech płaci te 19 proc. i dźwiga naszą gospodarkę. Przecież za kilka miesięcy wchodzimy do Unii Europejskiej, a tam jest silna konkurencja, więc przynajmniej tym drobnym ulżyjmy.
Tyle argumentacji sprzed lat. A dziś? Eksperci już wyliczają, że małemu przedsiębiorcy będzie się opłacało nawet założyć jednoosobową spółkę z o.o., aby nie płacić więcej. I cóż, że kosztem formalności z rejestracją i utrzymywaniem spółki.
Zastanawiające, że nominalnie lewicowe ugrupowanie wprowadziło rozwiązanie ewidentnie liberalne. Dziś partia mająca w nazwie „sprawiedliwość" zapowiada, że ci, którzy ponoszą wielkie ryzyko w kryzysowym czasie zarazy, mają płacić więcej. A osoby na etatach czy emeryci, w porównaniu z nimi ekonomicznie bezpieczniejsi, mają płacić mniej.