Rz: Podobno przez „Misia" Barei prawie zrezygnował pan z kariery prawnika i tradycji rodzinnych?
Adam Opalski: Rzeczywiście pochodzę z rodziny o tradycjach prawniczych. Gdy byłem dzieckiem, moja mama była radcą prawnym w warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Kręcono tam „Misia" Stanisława Barei. Do mamy przychodzili pracownicy żywcem wyjęci z filmu. Ja na czas udzielania porad uwielbiałem chować się w szafie. Po którejś z wizyt kategorycznie oświadczyłem mamie, że wiem wprawdzie, jak rozwiązać problem prawny, ale nigdy nie zostanę prawnikiem, bo to okropna praca.
Później jednak przekonałem się, że życie potrafi pisać barwne scenariusze także dla prawnika. Do dziś, kiedy oglądam „Misia", czuję klimat tego miejsca. Jest to film o silnych wątkach prawnych: rozwód i podział wspólnego majątku, prawo do dysponowania zagranicznym kontem bankowym, zniszczony paszport czy niegospodarne, słomiane inwestycje.
Czy był pan dobrym studentem?
Podczas studiów prześladowała mnie historia prawa. Nie znając jeszcze prawa współczesnego, nie umiałem logicznie powiązać jej z otaczającym światem. Moją odskocznią i pasją było wówczas pisanie programów komputerowych. Prawdziwa przygoda z prawem zaczęła się w dalszych latach studiów. Słabość do przedmiotów ścisłych ułatwiła mi jednak zrozumienie prawa spółek, gdzie umiejętności matematyczne są pomocne.