Święto Chrztu Polski obchodzone w ubiegły piątek, 14 kwietnia, może dlatego, że widnieje w naszym kalendarzu dopiero od kilku lat, jest straszliwie niedoceniane. Staje się zazwyczaj okazją do wygłoszenia kilku oklepanych, znanych każdemu już od szkoły podstawowej frazesów. To oczywiście prawda, że decyzja Mieszka I zdefiniowała naszą kulturę i wyznaczyła miejsce Polski w Europie. Ale żeby na serio (czy jakkolwiek) przejąć się tym świętem, dotrzeć do nas musi wyjątkowość tego, co się wtedy zdarzyło. I sposób, w jaki tamten akt wciąż trwa, wydarza się na nowo.
Po pierwsze, jak powiedzieliby teoretycy literatury, chrzest Mieszka był performatywem. Stwarzał coś z niczego: nadawał świadomość historii, powołania, roli wspólnocie, która z niczym podobnym nie miała wcześniej do czynienia. W przeciwieństwie choćby do Germanów czy ludów skandynawskich na ziemiach polskich nie istniała bogata, pełna mitologia pogańska. Nie było tu przedchrześcijańskiej prakultury, systemu instytucji i wyobrażeń; co najwyżej jakieś niejasne intuicje. Chrześcijaństwo nie tyle nakładało się, nadbudowywało swoje struktury na systemie istniejącym wcześniej, ile raczej samo tworzyło pojęcia i wyobraźnię prawa czy kultury jako takich. Wyczerpująco opisali ten fenomen powieściopisarze historyczni, jak Teodor Parnicki czy Antoni Gołubiew.
Czytaj więcej
Siedem lat temu Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uznał Wielką Sobotę, 14 kwietnia 966 r., jako datę chrztu księcia Mieszka I. Jest to oczywiście data symboliczna. Do naszych czasów nie zachowały się bowiem żadne zapiski dotyczące miejsca i czasu tego przełomowego dla Polski wydarzenia.
Co jeszcze może ciekawsze, Polska rodziła się dokładnie wtedy, kiedy Europa po raz pierwszy i chyba najbardziej intensywny wiła się w przedśmiertnych konwulsjach. W okolicach roku tysięcznego kronikarze na zachód i południe od polskich ziem jak mantra powtarzali zdanie: „świat się starzeje”. A wielka trwoga, poczucie nieuchronnie nadciągającej apokalipsy, jaka ogarnęła zachód kontynentu na myśl o zbliżającej się magicznej dacie roku 1000, przewyższa nawet obecnie panujące bojaźń i drżenie.
Święto Chrztu Polski udziela więc dwóch bardzo aktualnych lekcji. Twierdzenie, że Polska nie istniałaby bez chrześcijaństwa, Kościoła i cywilizacji łacińskiej, nie jest hipotezą roboczą, ale niezmienną stałą każdego przeprowadzanego w każdym czasie równania naszej tożsamości. A po drugie – co bardzo pocieszające – mamy w zwyczaju zaczynać właśnie wtedy, kiedy wszystko dookoła zdaje się kończyć.