Pytanie brzmi, co musi się stać, żeby powszechne stało się zrozumienie, że istnieje potrzeba ochraniania niektórych instytucji i osób publicznych. Jak rozumiem, śmierć Pawła Adamowicza i Marka Rosiaka to za mało dla armii politycznych kibiców (bo taką rolę pełni wielu komentatorów).
Oczywiście, każdy z wymienionych tu przypadków jest inny, ale sporo je łączy. W obu mamy do czynienia z psychopatami, którzy uznali, że za ich osobiste nieszczęścia odpowiadają politycy. Stefan W., skazany kilka dni temu na dożywocie, swoimi niepowodzeniami obarczał liderów PO, ze szczególnym uwzględnieniem Pawła Adamowicza. Tego, że prezydent Gdańska został z Platformy wypchnięty, zabójca nawet nie zauważył. Ale jedno jest w tym wypadku pewne: gdyby ludzie odpowiedzialni za ochronę na gdańskim finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy przestrzegali przepisów, do morderstwa na scenie by najprawdopodobniej nie doszło.
Czytaj więcej
Rada Mediów Narodowych piętnuje „agresję wobec mediów publicznych” i dziękuje im za „rzetelną pracę i wierność misji”.
Marek Rosiak był z kolei ofiarą zastępczą. Morderca polował na Jarosława Kaczyńskiego, ale nie wiedział, jak do niego dotrzeć. Zamordował tego, kto miał jakikolwiek związek z PiS, w tym wypadku asystenta europosła. Jestem daleki od ferowania wyroków w takich sprawach, ale z pewnością media podgrzewające atmosferę jakiś wpływ na obu zabójców miały. Psychopatom nie trzeba wiele.
Dlatego nie toleruję stwierdzeń w stylu: czyjaś ochrona za dużo kosztuje podatników. Trzeba wydać tyle, ile potrzeba, by ocalić ludzkie życie. Pogróżki wobec polityków są we współczesnej Polsce, niestety, na porządku dziennym. Dostają je i Donald Tusk, i Jarosław Kaczyński, i co najmniej kilka innych znanych osób, a państwo ma obowiązek zapewnić im bezpieczeństwo. Ponieważ teraz, o ile dobrze rozumiem, pojawiają się też pogróżki wobec TVP, to służby porządkowe powinny jej pracowników chronić. Nie przyjmuję do wiadomości tłumaczenia, że dziennikarze telewizji publicznej „sami są sobie winni”. To tak, jakby powiedzieć, że ofiara sama się prosiła o gwałt. Kary za niewłaściwe wypełnianie obowiązków dziennikarskich wymierza się według kodeksu pracy i prawa prasowego, a – o ile mi wiadomo – nie ma tam słowa o linczu.