W kilka dni po podpisaniu porozumienia w Białowieży, formalnie kończącego istnienie ZSRS, doszło do – już mniej oficjalnego – spotkania Borysa Jelcyna z pierwszym prezydentem Ukrainy po 1989 roku Leonidem Krawczukiem. – Pan tak na serio wierzy, że Ukraina pójdzie do Europy? – zapytał w pewnym momencie Jelcyn. – Jak mam nie wierzyć, Borysie Nikołajewiczu, przecież w porozumieniu jest zapisane, że od teraz każdy naród sam decyduje o swojej polityce – odrzekł Krawczuk. Riposta Jelcyna podsumowuje doskonale stosunek Rosji do ukraińskiej suwerenności: „Co napisane, to napisane. A prawda jest taka, że od ponad 300 lat żyjemy według ugody zawartej w Perejasławiu. Były dobre czasy, były złe, ale zawsze byliśmy razem”.
Najgłębsza zmiana, zmiana kluczowa w perspektywie długiego, imperialnego trwania Rosji, do jakiej doszło w ubiegły czwartek, jest taka, że na Ukrainę przestał już ostatecznie padać cień Perejasławia. Ugody zawartej w 1654 roku między hetmanem Chmielnickim a reprezentantami cara Aleksego I, która była ulubionym wydarzeniem historycznym pracującej na rzecz ukraińskiej lojalności komunistycznej propagandy. To właśnie dla uczczenia 300. rocznicy Perejasławia doszło do oficjalnego przekazania Krymu w ręce Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Tamten mit, czy może raczej sentyment, był jeszcze żywy podczas pomarańczowej rewolucji. Pamiętamy przecież wszyscy wyborcze mapki, podzielonej niemal dokładnie na pół, pomarańczowej na zachodzie i błękitnej na wschodzie Ukrainy. Dziś już chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wierzy, że konflikt ukraińsko-rosyjski to „kłótnia w rodzinie”.
Czytaj więcej
Każda wojna jest straszna i nikt nie przywróci życia jej ofiarom. Jednak każda wojna ma inny scenariusz, skalę materialnych zniszczeń i liczbę zabitych. Wojny generują też zupełnie inny powojenny „porządek”. Jaki narodzi się tym razem?
I tak jak ugoda z XVII wieku była wproszeniem się Moskwy do geopolitycznej gry w Europie, tak decyzja Putina o najechaniu Ukrainy jest rozpaczliwą próbą pozostania w niej, a może nawet rozegrania nowej partii na własnych regułach. Próbą, do której zachęciły go obie nitki gazociągu Nord Stream i postępująca słabość amerykańskiego hegemona. Na razie jednak skomplikowaną mocno przez wyparowanie „ducha perejasławskiej ugody”. Geopolityka, ta ostatnimi czasy najmodniejsza z internetowych nauk, okazuje się być dziedziną niezbyt ścisłą. Od map i równań silniejsze potrafią być emocje i nastroje.